Surrealizm, oniryzm, psychodelia – wydobywanie na jaw stanów podświadomości, majaków sennych na wzór rzeczywistości kreowanie, w zawiesistej atmosferze mnóstwo mroku i napięcie podgrzewane tajemniczymi niedopowiedzeniami. Kult się niby sączy ze ścian i jak tu w okolicznościach presji zewnętrznej, a paradoksalnie już wewnętrznej wręcz w większym stopniu, zebrać się na odwagę, by nie móc się zgodzić na przyznanie się do powszechnie w środowiskach koneserskich panujących przekonań czy tendencji do uznawania udowadnianego każdym filmem geniuszu Lyncha. Muszę jednak wbrew oczekiwaniom kierowanym ku swojemu potencjałowi intelektualnemu na przyznanie się do własnej, być może jedynie względnej niedoskonałości w tym aspekcie, gdyż mnie trudno się do kina w ujęciu twórczości Lyncha wciąż w pełnym stopniu przełamać, więc ochoczo o obrazach jego jak można sprawdzić w dotychczas zbudowanym archiwum to nie pisze. Aby coś z poczucia obowiązku w temacie w zdania zebrać, bo odczuwam taką potrzebę silną i od lat z nią walcząc oddalałem te chwile, kiedy to w kolejnych odsłonach będzie następowało, gdyż najzwyczajniej aby uczynić zadość obowiązku, muszę się znów z czymś ze mną w takiej formule nie rezonującym konfrontować, a to za każdym razem w przypadku Zagubionej autostrady szczególnie (drugi w całości, któryś fragmentarycznie) mocno męczące. Tym bardziej że gdy już się w miarę wkręcać zaczynam, to konkretnie uśmieszek budzi ta kuriozalna przeszarżowana scena z tysiąc-czterystu-konnym Mercedesem i fakiem przez okno, chociaż rozumiem po co takie karykaturalne przedstawienie samczej pokusy rywalizacji i dominacji. Dostrzegam że Zagubiona autostrada przekazuje zawile ukazaną, a gdy klucz otrzymać banalną w rzeczy samej prawdę o toksycznej męskości i wykorzystując w tym celu przekornie klasyczną figurę femme fatale odartą na potrzeby uzyskania efektu z pierwotnego/obiegowego charakteru na rzecz uświadomienia, że to właściwie nie kobieta sprowadza zgubę na mężczyznę, a mężczyzna przez nieodporność na pokusy, a w tym przypadku najdobitniej swój gniew i frustrację oraz skłonność do przemocy i słabszej fizycznie płci ubezwłasnowolniania sam siebie ku zgubie prowadzi. Gdy Zagubioną autostradę oglądałem znowuż sobie przypomniałem dlaczego nie przepadam za filmami Lyncha, bo jeśli ktoś mi ich klarownie nie wytłumaczy, to niewiele z nich rozumiem, a jak już zostanę naprowadzony na trop to wszystko co widziałem staje się tak wyraźne, że aż w konfrontacji z potwornie przekombinowaną artystycznie formą rozczarowująco oczywiste. Ponadto jak wszyscy się tłem muzycznym zachwycają, to ja się wciskaniem Rammsteina i Marylina Mansona jako muzyczną ilustrację kompletnie nie zachwycam, a wręcz ona tutaj mnie straszliwie drażni, bowiem brzmi totalnie nienaturalnie słabo obok dla odmiany kapitalnie z atmosferą filmu koegzystującego I’m Deranged Bowiego.
P.S. To co powyżej pragnąłem przekazać, mogłem z powodzeniem ubrać w znacznie łatwiej zrozumiałe zdania, ale niby dlaczego mam się oprzeć pokusie której wielki David Lynch gdy kręci, aby oprzeć się nawet nie pomyśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz