środa, 24 stycznia 2024

Puma Blue - In Praise Of Shadows (2021)

 

Coraz mniej w moim muzycznym menu codziennym bardziej pospolitych pseudo metaluchów, a już ekstremalnych bluźnierców jak na lekarstwo i mimo że tendencja jest od kilku lat wyraźna i jasna że w stronę subtelniejszej maniery zmierzam, to nie pomyślałbym aby takie ogólnie/umownie lo-fi w jaki Puma Blue mierzy tak mocno mnie wkręciło, jak okazało się iż dzięki drugiej płycie wspomnianego zostałem wręcz owładnięty do kompletnego pochłonięcia. Zatem pomiędzy różne różności z przeróżnych, choć nie wszystkich rzecz jasna styli i gatunko-podgatunków muzycznych wciskam się obecnie także w "intymną muzykę, łączącą szeptaną, hipnotyzującą dramaturgię trip-hopu, emocjonalność Jeffa Buckley'a oraz głębie i swobodę starych ballad jazzowych" jaką prezentuje Jacob Allen - pieśniarz i producent z Londynu. Zacząłem tą odprężającą (choć liryki przygnębiają) przygodę od wydanej kilka miesięcy temu Holy Waters i nie było mowy aby pod jej wrażeniem zniewalającym będąc nie sprawdzić jaki poziom Jacob prezentował na  nagranej w roku 2021 debiutanckiej In Praise Of Shadows. Ona pierwszym długograjem artysty, ale jak sprawdzam nie pierwszym studyjnym wydawnictwem w ogóle, gdyż zanim się pojawiła poprzedzała ja seria epek i przede wszystkim singli, które zapewne nie tylko miały na celu przedstawić twórczość Jacoba szerszej publiczności, ale wysondować czy inwestowanie w tą niekoniecznie powszechnie popularną nutę ma sens też marketingowy. Nie widzę aby jakiś gigant na rynku wydawniczym się materiałem zainteresował i jedynka jak i dwójka zostały wydane przez cytuję "independent record label, born out of the back of a pub in Chiswick, West London". Prawda że piękna, etosem oddolnej pasji przesiąknięta to historia i poważna oczywiście kwestia socjologiczna do refleksji, dlaczego tak doskonała wykonawczo i wrażliwa przede wszystkim nuta przegrywa od zawsze w starciu z często po prostu tandetą - będąc ofiarą fatalnego gustu fana najgorszego sortu popu. Czego niby oprócz krzykliwości In Praise Of Shadows na przykład brakuje - co powoduje, iż utalentowany młodzieniec  może nie jest w stanie zarobić na w miarę dostatnie życie wyłącznie pracą artystyczną i być może dorabia w tzw. normalnej robocie. Tego czy jest tak jak w domyśle sugeruję to ja nie wiem, bowiem nie przeprowadziłem śledztwa sprowadzonego do wnikliwego riserczu, więc mogę być w będzie, jednocześnie nie będąc tak naiwnym by uznać, iż Jacob z wpływów z dwóch albumów i ewentualnych koncertów zapewnić sobie może życie w komforcie nie myślenia o he he pieniążkach. Ok ok, bo zdryfowałem lekko i zanim tekst się niepotrzebnie rozrośnie i przestraszy rozmiarami ewentualnego chętnego aby się z nim zapoznać dodam już całkowicie merytorycznie na koniec, że In Praise Of Shadows też mnie jak Holy Waters kręci, jednak póki co uznaję wyższość dwójki nad jedynką, która bez względu na niższą u mnie notę, tak samo jest cudowną podróżą, w jaką Jacob zabiera mnie przez minut pięćdziesiąt. Podróżą przez subtelne krajobrazy dźwiękowe, zachwycające umiejętną produkcją i delikatnym wokalem. Lubię najzwyczajniej od czasu do czasu dać się pobujać i pokołysać, a to In Praise Of Shadows czyni mega odprężająco. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj