Nie raz, nie dwa, a nawet nie trzy, a wręcz liczby idą śmiało w dwucyfrówkę mnie się akurat zdarzyło, że do nowej nazwy front płyty przyciągnął i uwaga jaką album sobie zaskarbiał w tym pierwszym odruchu naturalnie pochodziła od atrakcyjnej w subiektywnym odczuciu grafiki z koperty. Mercy Machine jest takiej sytuacji znakomitym przykładem i dopiero gdy po pierwszym odtworzeniu krążka nuta mnie nie odrzuciła, to rozpocząłem drążenie tematu i wpadłem na informacje sugerujące związki Maggot Heart z krótko żyjącym i przepoczwarzonym w Grave Pleasures Beastmilk - co zdecydowanie dodało do wizualnej formy graficznej i nieźle wkręcającej nuty dodatkowego smaczku. O tym w sumie przy okazji wydania ostatniej płyty Maggot Heart pisałem, zatem nie widzę powodu aby za każdym razem kiedy temat grupy Panny Olsson będzie u mnie powracał, to powinienem szerzej te konotacje podkreślając, owe jeszcze dodatkowo w szczegółach opisywać. Do rzeczy tym tropem przechodząc, Mercy Machine zdaje się wprost doskonałym (odrobinę już dzisiaj trendziarskim) powrotem do surowego rock'n'rolla, tylko z tym sznytem mrocznego egzystencjalizmu w klimacie też łobuzerki, bowiem zespół wygląda jakby wprost z garażowych początkowych lat osiemdziesiątych pochodził, a dodatkowego smaczku całej otoczce wizualnej dodają też kapitalne obrazki video promujące bodajże dwa najbardziej chwytliwe numery z płyty - mam na myśli Roses oraz Sex Breath. Rdzeniem muzyki jest charakterystycznie dla epoki brzmiący bas, wokół którego w odpowiednio rzężąc pracuje druga gitara, a całość sugeruje tak samo skojarzenia być może teoretycznie się wykluczające z proto punkiem, jak i post punkowym graniem - szczególnie z tym drugim w sensie mrocznej emocjonalności przybliżającej Maggot Heart do zimnej fali, czy nawet poniekąd gotyckiego rocka, a w pierwszym ze względu na wrażenie jakby materiał był zarejestrowany w warunkach garażowych za jednym podejściem na tzw. setkę. Być może Mercy Machine robi pod względem brzmienia wrażenie odpychające, ale w tym niechlujnym z pozoru podejściu do kwestii produkcji tkwi element tak silnie w kontekście współczesnej sceny Maggot Heart odróżniającej. Poza tym wokal Linnéy idealnie współgra z tą garażową surowością, która dodaje kompozycjom odpowiedniego pazura i świetnie też się bilansuje z melodyjnością jaka oczywiście w formule absolutnie nie miałkiej decyduje, że Mercy Machine to album całkiem przebojowy. Aby się przekonać sprawdźcie przede wszystkim wspomniane powyżej single z naciskiem na Roses.
P.S. Na potrzeby powyższego tekstu podszedłem po dłuższym czasie na dość świeżo do Mercy Machine i przyznaję iż ten wtórny kontakt jeszcze bardziej przekonał mnie do niej, a samą grupę wraz z już wychwalonym na jesień poprzedniego roku Hunger postawił pośród mocnych kandydatów do mojej stałej czołówki. Może jeszcze się lekko waham, ale jestem przekonany iż kolejny długograj zdecyduje już ostatecznie o Maggot Heart losie. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz