To będzie co najmniej z dwóch powodów niecodzienna recka, gdyż okoliczności wymagają bardziej opisu sytuacji bieżącej i kulisów powstania albumu plus podkreślenia iż co ja tam wiem o muzyce mistrzów, niż filetowania go, by spróbować dobrać się do muzycznego kręgosłupa. W towarzystwie młodzieńczych idoli (Dave'a Lombardo, Scotta Iana) Panowie Patton, Spruance i Dunn nagrali brzmieniowo dopracowane demo sprzed lat ponad trzydziestu i póki tego nie wiedziałem (a od początku wiedzieć nie mogłem, bowiem fanem Mr. Bungle jestem względnie świeżym i wciąż ograniczającym się do jednego krążka) psioczyłem pod nosem, że chyba im się kompletnie pomieszało, że akurat tak im teraz we łbach zagrało. Wciąż wiem o tym nieokiełznanym ansamblu tyle ile zdążyłem się dowiedzieć, a że kilka prób zrozumienia zawartości zarówno debiutu jak i Disco Volante zakończone ogólnie porażką, to nie drążyłem jeszcze tematów tzw. działalności przedalbumowej. Siarczysty thrash w dźwiękach Mr. Bungle jest zatem dla mnie zaskoczeniem, ale w żadnym wypadku szokiem, bowiem trudno o osłupienie gdy z grupą totalnie nieprzewidywalną repertuarowo ma się do czynienia. To co w program The Raging Wrath of the Easter Bunny Demo wbite mnie akurat nie powala, mimo że motoryczną napierdalankę wciąż częściowo w sercu mam, to akurat te archaiczne wariacje na temat crossovera, czyli w tym przypadku core'a po anarchistycznie punkowemu ożenionego z klasycznym thrash metalem nie są obecnie w stanie tego metalowego serducha ożywić. Oddaje jednak bohaterom refleksji sprawiedliwość, że gdyby te trzy dekady temu ekipa Mr. Bungle zdecydowała się w dobrej jakości dźwiękowej opublikować owe numery (może pozbawione tylko zbyt jajcarskich fragmentów), to z pewnością na scenie by zrobili cokolwiek mały fermencik, a fani ówczesnych tuzów gatunku z radością wygrzebaliby z katan zaskórniaki aby winyl z Wielkanocnym króliczkiem w ich adapterze się zakręcił. Dzisiaj to tylko rzecz dla totalnych maniaków i jak doczytałem w wywiadzie z Trey'em Spruancem zajebista zabawa dla muzyków podczas jego nagrywania. Mnie jednak z oczywistej perspektywy zahipnotyzowanego dotychczas wyłącznie Californią interesuje co dalej, czy są jakieś plany na przyszłość, czy to tylko był jednorazowy spontaniczny wyskok? Trey mówi, iż Mr. Bungle w tym pierwotnym układzie personalnym nie ma żadnych sprecyzowanych zamiarów, ale nie wyklucza że może, kto wie. Co będzie to będzie, nie ma presji, może pojawi się sprężyna. :) Jest więc na razie tylko króliczek za którym ganiać nie będę, czekam więc cierpliwie na króliczka, który pobryka w rytmach jakie sobie wymarzyłem. Póki co wracam do fenomenalnej Californii i może dokonam reasumpcji dwóch startowych oficjalnych longów, by podjąć kaskaderską próbę wgryzienia się w ich zawartość. Odważę się, mimo, iż ryzyko połamania trzonowców spore!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz