czwartek, 15 kwietnia 2021

Fear Factory – Soul Of A New Machine (1992)

 


Istnieją tacy FF fani (i jest ich sporo), którzy całkowicie naturalnie uważają Soul Of A New Machine za najlepszą płytę ekipy Dino Cezaresa i Burtona C. Bella. Są to oczywiście osobnicy tkwiący w muzycznym świecie fabryki strachu od samego początku, zatem mnie absolutnie nie zaskakuje iż sam do zwolenników podobnych przekonań nie należę, bowiem jak zdecydowana większość fanów Amerykanów swoją przygodę z grzmotowładną nutą FF rozpocząłem wraz z premierą mega wówczas popularnej Demanufacture. Z tej perspektywy porównawczej nie wiąże mnie z debiutem tak mocna więź sentymentalno-nostalgiczna abym na jej drobne mankamenty nie był względnie krytycznie wyczulony. To jasne przecież, iż osadzenie dźwięków w czasie i konkretnych okolicznościach w gigantycznym stopniu może wpływać na więź emocjonalną, którą mam z dwójką, a z jedynką jej mi brak. Tym samym jednak nie napiszę więcej niż jednego słowa złego na zawartość Soul, bowiem oprócz mniej mocarnej produkcji i kompozycji o bardziej skromnym walorze przebojowym, to innych słabości względem Demanufacture nie dostrzegam. Chwytliwości tak intensywnej by sobie numery nucić tu brak, nie brak zaś wyobraźni, nie cierpią tym bardziej te kawałki na deficyt mocy, siły, energii, a instrumentalne motywy również nie pozbawione są świeżości, która to z pewnością na słuchacza wówczas już z nią mającego styczność mogła zrobić jeszcze bardziej gigantyczne wrażenie, niż kiedy ja dopiero po trzech latach oswajałem się z oryginalnym brzmieniem Fear Factory. Napisałem kiedyś, że z nu metalu ostało się kilka wielkich formacji i do nich zaliczyłem bezdyskusyjnie załogę fabryki. Teraz dopiszę tylko, że ze spuścizny pierwszej fali deathmetalowej wyrosło też kila znamienitych około deathowych formacji, do których przez pryzmat Soul Of A New Machine równie stanowczo Fear Factory zaliczam. Wyrastając z korzenia "śmierćmetalowego" zbudowali coś wielce własnego i nie ma mowy by historia gatunku ich w ten sposób nie zapamiętała, mimo że z każdym kolejnym krążkiem (przynajmniej przez kilka kolejnych lat) od fundamentu deathowego systematycznie się oddalali, kreując pośród nowoczesnego brzmienia początku nowego millenium, stylistykę która w większości dzisiaj jest dość osobliwie żenującym przykładem samozagłady na życzenie mainstreamowej popularności. Rzecz jasna FF obok Deftones nigdy w tą pułapkę pod względem artystycznym nie wpadły. Szanuję ja za to wybitnie obydwie te ikony!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj