The Joy Formidable sroce spod ogona to nie wypadli i przy okazji nagrywając bardzo fajny krążek zasługują też na uznanie w kwestii wyboru szyldu. :) Zanim na rynek z Aaarth trafili, już ich trzy krążki światło dzienne zdążyć ujrzały, a wspomniany szyld zainstalował się w świadomości całkiem sporej grupy fanów, budując im popularność na tyle okazałą że promocja nadchodzącego pewnie wkrótce następcy Aaarth, za pośrednictwem świetnego numeru (patrzcie i słuchajcie Into the Blue) skutecznie moją uwagę przyciągnęła - jestem wdzięczny Panie JUTIUBIE! Zapraszali ich już uznani radiowcy, sporo pewnie też im zawdzięczają, ale gdyby dźwięki były lipne, to nawet wytrawny promotor mógłby rzucić rękawice - chyba że gadamy o marnym kolorowym popie. :) Tak czy inaczej w obrębie gatunkowym w jakim Walijczycy się obracają nie ma miejsca na popelinę, tu albo gra się wyśmienicie i uznanie miłośników gatunku zdobywa, albo znika z orbity zainteresowania ich wyszukanych gustów. Z czym przyszli na starcie nie wiem, jestem obecnie wyłącznie na etapie pierwotnego rozczytywania bieżącego krążka i nie ma mowy bym porównywał ważąc zalety i wady w jakimkolwiek układzie odniesienia. Tu i teraz wyłącznie o Aaarth. Słychać w nucie tercetu że lekcje ze znajomości współczesnego rocka odrobili i nie będę się spierał że ich autorska nuta jest kosmicznie oryginalna i osobna, bo też trudno o całkowite zaskoczenie w stylistycznej formule, którą od lat mainstream popowy pożera i na szczęście pożreć nie może. Ufff! Co kluczowe w kompozycjach The Joy Formidable (lubię ten szyld, lubię) to symptomatyczne w obecnym (niekoniecznie szeroko popularnym rocku alternatywnym, który łączy w całkiem surowych aranżacjach ciekawe pomysły), wykorzystanie tzw transowego hi-lo, budującego klimat napięcia i fantastycznie ambitną chwytliwość wyostrzającego. W kontekście sceny Walijczycy nie są też zjawiskiem wybitnym, ani nie idą w proste rozwiązania, gdyż pasja jaka w ich zaangażowaniu emocjonalnym wyczuwalna, to ani wirtuozerskie ogarnięcie, ani szablonowy cynizm. Grają to co doskonale czują i mnie akurat zachwycają na Aaarth malowniczymi dźwiękowymi pejzażami w hipnotycznych tonacjach intensywnych uczuć. Mają pomysł na siebie i kapitalny zmysł do konstruowania atmosfery lekkiej psychodelii - w oparciu o udramatyzowane tematy i wtłoczonej w wyspiarski shoegaze czy inny szeroko pojmowaną estetykę indie. Mam takie obrazowe jeszcze skojarzenie, że z Aaarth się kapitalnie wiruje i mnie się w tym uniesieniu bardzo podoba, więc z niecierpliwością będę czekał na następcę Aaarth i sprawdzał stopniowo czego byli warci przed wydaniem tegoż.
P.S. Dodatkowy plus za bajeczną okładkę. Ją też lubię. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz