Obserwuje tą ekipę niemal od kołyski, jeśli przyjąć za okres niemowlęcy czasy kiedy pod szyldem Satellite Beaver funkcjonowali. Uwagę przyciągnęli wtedy moją skutecznie i od tej pory nawet jeśli do częstego odsłuchu nie zawsze się przebijają, to nie wyobrażam sobie aby każdy kolejny materiał nie został chociaż kilkukrotnie obwąchany, a nawet jeśli okazuje się nader ciekawy, to przetrawiony skrupulatnie. Tak do tej pory było, że większych słabości na materiałach warszawskiej (mazowieckiej) ekipy nie dostrzegałem, a ciągła ewolucja muzycznej formuły dopingowała do wzmożonej uwagi. Cóżeż przynosi zatem czwarty długograj Sunnaty? Przynosi zasadniczo to czego można było się spodziewać, czyli jak sami w materiałach promocyjnych dają celnie do zrozumienia, zamkniętą w trzech kwadransach porcję szamańską atmosferą spowitego psychodelicznego doom-grunge’u. Rozpisanego na zaledwie sześć rozbudowanych kompozycji, w których rządzi i dzieli pielęgnowana od startu do finału atmosfera, stąd dodam nie bez przyczyny, że przymiotnik progresywny także można w charakterystyce tej nuty użyć, bowiem może brak tu wybitnych popisów instrumentalnych i solówek wielominutowych, ale progresywny rozwój tematów stanowi priorytet. Muzyka rośnie wprost proporcjonalnie do czasu trwania, dźwięki budują systematycznie i konsekwentnie napięcie, a wyczucie specyfiki stylistyki jest więcej niż tylko poprawnie zadowalające. Innymi słowy można przy utworach z Burning in Heaven, Melting on Earth odpłynąć, a jak słuchaczowi nie groźne ostrzejsze partie to nawet kapitalnie się zrelaksować - tudzież osobnik wybitnie na duchowość nastawiony wręcz oddać medytacji. Takie więc to granie które rytmem nie spiesznym w ogólności stoi i znakomicie wyraża za jego pośrednictwem melancholijne emocje. Ciszej, głośniej, sennie, a chwilami bardziej energetycznie, jednak powyżej stanów o średniej dynamice nie wychodząc. W sumie nie wiem czy mają na naszej rodzimej scenie gatunkową konkurencję, bo ja nie bardzo jestem w polskim podziemiu obeznany, więc porównać z kimś mniejszym lub większym nie bardzo potrafię, Mogę jedynie dodać, że gdyby mieli więcej szczęścia promocyjnego, to status podobny do Blindead im akurat by się należał. Mielą swoje i nawet mielą po swojemu, a do tego mają rękę do chwytliwej melodyki. Klasowa nuta i jeszcze nasi muzycy. Należy się toast za ich zdrowie, szczególnie w kurewsko nieprzychylnych dla nieżalu czasach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz