Mniej więcej 12 lat pełnego
mniejszych trosk i większych wyzwań, ale jednak bardzo szczęśliwego małżeńskiego
życia i w nim pojawiający się kompletnie znienacka poważny cios, który przynosi
rozłożony w czasie dramat, zmieniając wypracowaną pomyślność w cierpienie. Ciepła opowieść oparta o autentyczne wydarzenia –
historia o nieszczęściu które dotyka dotychczasowe szczęście, rozpisana na
kilkanaście niechronologicznie przedstawionych lat, w których widz ze wzruszeniem i z nienaturalnie (biorąc pod rozwagę wyjściową tragedię) błogą przyjemnością obserwuje złożony z różnych zakrętów i prostych
proces budowania niezwyklej relacji partnerskiej pomiędzy tytułowym
przyjacielem rodziny, a czteroosobową rodziną. To obraz z gatunku tych
ascetycznych pod względem formy i wykorzystania środków stylistycznych, a
niezmiernie bogaty subtelnymi emocjami i prostymi uniwersalnymi prawdami o tym,
co człowieka czyni spełnionym i jak to czerpanie energii z wzajemnego oddania i
ciepła bliskich dusz może być brutalnie zaburzone chorobą - a pomimo przeżywanego
cierpienia, to jednak nie odbiera kluczowej bliskości wspólnocie, a wręcz poprzez tak
bolesne doświadczenie ją umacnia. Bowiem Przyjaceiel domu jest filmem
jednocześnie pozytywnym i trudnym - wręcz momentami przygnębiającym, ale w
gruncie rzeczy w całym swoim świadomym kształcie utrwalającym pierwszoplanową
rolę optymizmu w codziennych potyczkach bohaterów z głębokim żalem i bólem.
Optymizm i uparcie czerpana radość z życia – one wygrywają tą walkę dla dobra
każdej z postaci z osobna, jak przede wszystkim dla wspólnoty razem. Choć życie
brutalnego scenariusza nie zaprzestaje jej pisać.
P.S. Trochę w kilku kwestiach powyżej oszukuje, także pomijam jedną ważną psychologiczną istotę jego przesłania. Robię to, bowiem ten film jak prawdziwe życie, emocjonalnie kręci, zwodzi, daje i odbiera - wreszcie sprawdza cierpliwość i wytrzymałość. Czyni to jednak przejmująco i wzruszająco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz