Czuję się zaskoczony i zdezorientowany, gdy wpadam właśnie na Blue Banisters. Przecieram oczy ze zdziwienia, gdyż tak około marca tego roku odsłuchiwałem i wyrażałem swoją refleksję w przedmiocie Chemtrails over the Country Club, a już dostaje okazję do oddania się zawartości kolejnego albumu. Zakładam więc w obecnych okolicznościach całkowicie naturalnie, iż wystarczająco dobrego materiału bogactwo, spowodowane zostało przerwą od koncertowania i przymusową izolacją, inspirująco wpływającą na artystkę. Nie mam jednak po kilku intymnych spotkaniach z Blue Banisters przekonania, iż to bezdyskusyjnie dobrze, iż cykl wydawniczy Lana tak mocno zintensyfikowała. Bowiem album z początku tego roku już odbierałem jako mniej wyrazisty, od myślę jak dotąd najbardziej przekonującego i w mojej skromnej opinii znakomitego Norman Fucking Rockwell!. Podobne odczucia towarzyszą kontaktom z także Blue Banisters, jednocześnie nie stawiając tegorocznych płyt w pozycji bliźniaczej - posiadają bowiem one tak samo zbieżne, jak i różniące je cechy. Nie ma jednak na tym najnowszym nut wprost kojarzących się z NFR!, a co za tym idzie przeboju totalnego, i to jest ta różnica zasadnicza. Obydwa tegoroczne materiały nie przynoszą też wokalistce absolutnie powodu do wstydu, a jej fanom obaw o jej aktualną kondycję kompozytorską, jako że w jej osobistym dream popie niewiele uległo przeobrażeniom i tak prawdę mówiąc, wszystko co nagrywa to nagrywa w swojej już przewidywalnej lidze aranżacyjnej i lirycznej. To co jako mało obsłuchany w stylistyce mogę dostrzec, to obecne zatopienie dźwięków w skromniejszej formule i chwytliwości ograniczonej do coraz bardziej subtelnych melodii i ornamentyki stonowanej. Utwory z Blue Banisters nie ekscytują mnie na tyle mocno, jak większość materiału ze wspomnianego krążka sprzed dwóch laty. Być może, a może mam pewność, iż mniejsza intensywność, w powiązaniu z minimalizacją środków i typową przebojowością wyłącznie śladową, wpływa na ograniczony potencjał zadowolenia takiego jak ja "niedzielnego" słuchacza. To też tymczasem impuls do głębszego odkrywania smaczków (a są tu, niewątpliwie - na przykład dęciaki w If You Lie Down With Me, czy zaskakujące zaśpiewy w Dealer) i dopiero z biegiem czasu docenieniu otulonego szczelnie rozmarzeniem melodycznym mistrzowskiego warsztatu. Mądrzejsi ode mnie piszą, że wyczuwają odniesienia do surowszego Ultraviolence, a ja nie potrafię się do takich sugestii odnieść, bo zwyczajnie wciąż nie odnalazłem czasu by poznać całą dyskografię Lany - tak od samego początku. Niezależnie od powyższego pewny jestem, iż drugi tegoroczny album artystki nie jest zbiorem na siłę wydanych numerów, tylko świadomą i pełnowartościową kompilacją tego co w ostatnim czasie napisała lub współtworzyła. Nawet jeśli w moim odczuciu wciąż jeszcze nie odkrytą w pełni, co tym bardziej powoduje, iż na uwagę Blue Banisters zasługuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz