Jak seans startował, to
sobie pomyślałem, że pewnie tylko ten kapitalny i zapożyczony ze współczesnego
oscarowego kina patent na perkusyjne smaczki, zamiast typowej muzyki z tła
pochwale. Pomyślałem znając zwiastun, że będę się w zasadzie męczył bowiem
grad suchych żartów w dialogach bardzo mocno mnie poturbuje. Tyle, że tak sobie nonsensownie z d*** pomyślałem, bo ze mnie wróżka żadna i fusy z porannej kawy nic mi
nie mówią, więc w sumie nieco w przewidywaniach pobłądziłem. Fakt, dialogi nie zaskakują
i są niemal jeden do jednego takie, jakie już przed projekcją w głowie słyszałem.
Ale gdyby nie fajne (eee tam, genialne) aktorstwo (Dorociński hmmm… na plus, na
plus też bardzo) i doskonałe oko operatora, sunącego z kamerą na podobieństwo podpowiedzią
skojarzeniową wspomnianego powyżej
Birdmana to byłoby znacznie bardziej płasko niż okazało się być. Jest w rzeczywistości równie dobrze w sensie społecznej diagnozy (rodzice jedno, dzieci drugie), jak błyskotliwie w puencie i wystarczająco zabawnie przez całe 80 minut. Prawda ekranu
zawiera w sobie sporo prawdy z życia – relacje teściów oczywiście stereotypami są
przesiąknięte, ale nie mogło być inaczej, bo najbardziej schematy i skróty myślowe
bawią. Inspiracja z życia obserwacji bardzo dobrze została zagospodarowana i ewoluowała naprawdę
ekscytująco, a numerem jeden to bezdyskusyjnie była żona szlachcica z Sochaczewa. :) Długo milczała, ale jak się już odezwała, to k**** petarda. Mocno wątpiłem w efekt, tym samym wahałem
się przed jego sprawdzeniem, a nie było powodu. Dostałem bowiem (i nie oprę się
pokusie użycia wielkich słów) współczesny kameralny Kogel Mogel i esencjonalne
Wesele w jednym. Dziękuję!
P.S. Dzisiejsze wesela są takie wystawne i takie wykwintne. Wszystko jest na nich takie tip top. Goście tacy eleganccy i oni obowiązkowo tą bułkę przez bibułkę. Straszne! Już się boję, że kiedy przyjdzie dzień próby, to nie udźwignę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz