Na
wstępie zaznaczę, iż ogromnie oczy moje się radują, widząc tak wyborną realizację lokacyjno-scenograficzną i z tego miejsca swój od lat
niezachwiany szacunek dla fachowego oka Ridley’a Scotta
wyrażam. Bywały tymczasem w wieloletniej historii pracy nestora reżyserii przypadki, że za wyśmienitą stroną wizualną, nie do
końca ekscytująco prowadzona historia stała i być może
za dużo niewątpliwy mistrz władania
filmowym orężem w swojej karierze prób praktycznych raczył
podejmować. Na szczęście nie przydarzały się klęski totalne - obrazy, które radykalnie na moment jego status reżyserski
obniżały. W tym roku także obfitością
mnie obdarowuje, bowiem dziś Ostatni
pojedynek mam przyjemność poddać
rozważnej ocenie, a za czas już niedługi
Dom Guccich poddam mniej lub bardziej
wnikliwej analizie. Jak ten drugi z wymienionych się
udał - już
jakieś niepokojące
sygnały do mnie
dotarły. Jednako rzecz oczywista, dopiero gdy sam
będę miał sposobność z tematem się zapoznać, to
absolutnie we własnym
sumieniu prawdę subiektywną przepracuję
i nie omieszkam podzielić się jej wynikami. Jak natomiast wyszedł
epos rycerski, już teraz
wartko donoszę. Wyszło
zacnie, w szczególe zarówno odnoszącym
się do wizualnego
efektu, jak i najbardziej do historii bogatej w niuanse i
subtelności oraz w stosunku do przyjętej
konwencji tejże historii widzowi przekazania i objaśniania. Historia jest
zajmująca i ze względu
na mnogość detali pomiędzy wierszami i nazbyt śpieszne, krótkimi
scenami w powtarzalnym rytmie prześlizgiwanie się przez rozbudowaną
fabułę, wciąż pomimo to przejrzysta i z racji z
trzech perspektyw narracji, nie wymagająca
dopisywania faktów z marginesu
wyczytywanych. Nie jest także aż tak niemożebnie dokuczliwe, to bardzo
wartkimi ujęciami widza karmienie i nawet
ekspozycja, bez obecności myślę mimo
wszystko dla dobra estetycznego koniecznych
dłuższych fragmentów
(przyjęta formuła perspektywy
spojrzenia i śledzenia nie zdołała tego
zapewnić), nie odbierała
ochoty na obserwację męskiej rywalizacji o zaszczyty, honor,
władzę i fundamentalną w scenariuszu
kwestię męskiej dominacji nad kobiecymi
walorami. Pomiędzy dwoma druhami
konfrontacji i kulminacyjnego
brutalnego znieważenia białogłowy,
które doprowadzi finalnie do efektownego
pojedynku na ubitej ziemi. Skupionym bowiem raczy być Scott nie na tanim
kuglarstwie, a na solidnym rzemiośle, które zręcznie praktykowane,
także szlachetny efekt potrafi osiągnąć i emocji wzniosłego
przeżywania nie szczędzić.
P.S.
A inaczej, a wprost - bez wydziwiania. :) Ogromne przeżycie
- wzruszenie i poruszenie szczególne, kiedy opowieść systematycznie nabiera rumieńców. Wielki film,
godny porównań z największymi
dziełami gatunku. Sceny brutalnych walk
bitewnych to bardzo sugestywne doznania, kiedy szczęk żelaza,
gruchot łamanych kości i rozbryzgi krwi
na ekranie dominują. Finałowy pojedynek spostrzegam natomiast, jako wręcz operatorski i montażowy
majstersztyk. Zapierający dech pokaz kunsztu na wielu płaszczyznach
filmowej sztuki. To technicznie, a merytorycznie? Role społeczne
jako konstrukty czasu i okoliczności - powiązane z poziomem wiedzy
oraz potrzebą pielęgnowania poczucia władzy i dominacji. Krytyka ekstremalnego patriarchatu i
kobiety jako milczące ofiary, bądź ofiary stanowczego forsowania prawdy. Bardzo inspirujący temat, można by napisać że też współcześnie zaskakująco aktualny. Jednak na czoło wysuwa się jeszcze inny wniosek. Wniosek którego bym się z jednej strony nie spodziewał, a z drugiej jest on logicznie wytłumaczalny. Stwierdzam (uwaga!), iż Ben Affleck trafnie obsadzony, potrafi sobie na pochwały zasłużyć. Chociaż nie na taką lawinę komplementów jak pięknowłosa Jodie Comer!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz