Mocno mi Benedict tą
kreacją zaimponował, trudno bowiem było mi go sobie wyobrazić, jako kawał rzutkiego cowboyskiego skurwiela, a on cyk - znokautował. Ale chyba nie trudno
o kapitalne granie, kiedy za sterami zasiada reżyser/ka przywiązana obsesyjnie
do każdego szczegółu i tym samym zapewne wymagająca koncertowo wykonanej
roboty. Tak też wybornie każda z postaci z kart scenariusza na żywy ekran miała zaszczy zostać przeniesiona i trzeba za tak doskonałą robotę motywacyjną, twórczynię oscarowego scenariusza Fortepianu komplementować. Może poniesiony entuzjazmem za wysoko
stawiam jej wpływ, porównując na przykład z mega mistrzostwem Paula
Thomasa Andersona i jego oddziaływania na Daniela Day-Lewisa i Paula Dano w Aż poleje się krew, ale pal
licho, niech ma, niech czuje się doceniona. :) Tym bardziej, że klimat jaki na
potrzeby przygnębiającego dramatu osadzonego w westernowym anturażu wykreowała,
to taka najbardziej soczysta atmosfera gatunkowa, z której sączy się kropelka
po kropelce aromatyczna stylistyczna esencja. Obraz jest fenomenalnie
dopieszczony grą światła, a muzyka z tła wychodząca często z cienia na pierwszy
plan, raz dosadnie podkreślając epickość formy, dwa charakterystycznym
brzmieniem strun banjo wyostrzając podskórny puls i napięcie w osobowościach bohaterów
i relacjach pomiędzy nimi wrzące. Ciche spięcia i będące konsekwencją ich
narastania burzliwe tąpnięcia. Coś tajemniczego i niepokojącego obejrzałem
zarazem, także ciepłego i ludzkiego, bo to film nie tylko o złych ale i dobrych
ludzkich emocjach. A o czym konkretnie ta historia? O dwóch braciach po przejściach
i z różnicami charakteru oraz natury ich osobowości. O psychicznie niestabilnej
kobiecie, z którą jeden z braci się związał oraz o jej synu o mało męskim usposobieniu
i wątłej fizyczności. To kawał tematu i kawał dobrego kina z niego wyciśniętego.
Długo na coś tak artystycznie wyrazistego i fabularnie intrygującego od Jane
Campion czekałem. Zasysa i osacza. Zrobiło mi dobrze, gwarantuję, iż zrobi
dobrze również zawodowej krytyce.
P.S. Już w czasie seansu do mnie dotarło, dlaczego Benedicta akurat do roli Phila Burbanka Campion potrzebowała. On się przecież znakomicie do niej nadawał, kiedy rola wymagała mizernego chłopczyka, który okolicznościami zahartowany, na zewnątrz, na pokaz twardym skurwielem się staje. I ja taki wybór castingowy bardzo popieram.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz