piątek, 3 grudnia 2021

The Power of the Dog / Psie pazury (2021) - Jane Campion

 

Mocno mi Benedict tą kreacją zaimponował, trudno bowiem było mi go sobie wyobrazić, jako kawał rzutkiego cowboyskiego skurwiela, a on cyk - znokautował. Ale chyba nie trudno o kapitalne granie, kiedy za sterami zasiada reżyser/ka przywiązana obsesyjnie do każdego szczegółu i tym samym zapewne wymagająca koncertowo wykonanej roboty. Tak też wybornie każda z postaci z kart scenariusza na żywy ekran miała zaszczy zostać przeniesiona i trzeba za tak doskonałą robotę motywacyjną, twórczynię oscarowego scenariusza Fortepianu komplementować. Może poniesiony entuzjazmem za wysoko stawiam jej wpływ, porównując na przykład z mega mistrzostwem Paula Thomasa Andersona i jego oddziaływania na Daniela Day-Lewisa i Paula Dano w Aż poleje się krew, ale pal licho, niech ma, niech czuje się doceniona. :) Tym bardziej, że klimat jaki na potrzeby przygnębiającego dramatu osadzonego w westernowym anturażu wykreowała, to taka najbardziej soczysta atmosfera gatunkowa, z której sączy się kropelka po kropelce aromatyczna stylistyczna esencja. Obraz jest fenomenalnie dopieszczony grą światła, a muzyka z tła wychodząca często z cienia na pierwszy plan, raz dosadnie podkreślając epickość formy, dwa charakterystycznym brzmieniem strun banjo wyostrzając podskórny puls i napięcie w osobowościach bohaterów i relacjach pomiędzy nimi wrzące. Ciche spięcia i będące konsekwencją ich narastania burzliwe tąpnięcia. Coś tajemniczego i niepokojącego obejrzałem zarazem, także ciepłego i ludzkiego, bo to film nie tylko o złych ale i dobrych ludzkich emocjach. A o czym konkretnie ta historia? O dwóch braciach po przejściach i z różnicami charakteru oraz natury ich osobowości. O psychicznie niestabilnej kobiecie, z którą jeden z braci się związał oraz o jej synu o mało męskim usposobieniu i wątłej fizyczności. To kawał tematu i kawał dobrego kina z niego wyciśniętego. Długo na coś tak artystycznie wyrazistego i fabularnie intrygującego od Jane Campion czekałem. Zasysa i osacza. Zrobiło mi dobrze, gwarantuję, iż zrobi dobrze również zawodowej krytyce.

P.S. Już w czasie seansu do mnie dotarło, dlaczego Benedicta akurat do roli Phila Burbanka Campion potrzebowała. On się przecież znakomicie do niej nadawał, kiedy rola wymagała mizernego chłopczyka, który okolicznościami zahartowany, na zewnątrz, na pokaz twardym skurwielem się staje. I ja taki wybór castingowy bardzo popieram. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj