poniedziałek, 27 lutego 2023

Godsmack - Lighting Up the Sky (2023)

 

Szczerze mi się mordka uśmiecha, kiedy słyszę że Sully Erna z kumplami nagrywa dzisiaj i wczoraj też nagrywał takie chwytliwe albumy, a jakość tych bieżących uważam że nawet wyższa od dorobku sprzed laty. Tak jak fajnym przeżyciem jest wciąż powracanie do poprzedniego When Legends Rise, tak myślę że powroty po czasie będą równie przyjemne w przypadku Lighting Up the Sky, gdyż to albumy o podobnym potencjale tak wysokiej przebojowości, jak dużo mniejszej, ale na tyle dużej, że na dłuższy czas zaciekawiającej konstrukcji aranżacyjnej. Dzięki temu mega typowe rockowe granie będzie atrakcyjne dla mnie tak jutro na śniadanie, jak prawdopodobnie za kilka miesięcy wieczorkiem, po spożyciu kolacji. Skubańcy mogą liczyć na moją sympatię aż po grób, bo cieszą się tym swoim bezpretensjonalnym rockiem i zarażają tą radością także mnie zgorzknialca, bądź to wybijają mi ze łba myśl, że nie ma już dla mnie nadziei i muszę się pogodzić z okrutnie dołującym przekonaniem, że jak w gitarowej nucie maksymalnie przystępnie, to już nie dla mnie takie granie. A tu bach, wjeżdża może nie mega, ale wystarczająco optymistyczny Sully, z przyspawanym zamerykanizowanego italiańca wdziękiem i robi rozpierduchę na krążkach jak i jeszcze większą myślę na koncertach. Dlatego już dzisiaj poproszę Mikołaja o prezent i awansem na co najwyżej najbliższą jesień zażyczę sobie gigu Godsmack w moim zdecydowanie bardziej smutnej od kraju pochodzenia Sully'ego ojczyźnie. Co do zawartości "światła" dodam z obowiązku, że w porównaniu z krążkiem sprzed pięciu lat więcej pianina i akustycznego brzdąkania i równie w tym brzdąkaniu dużo patosu i słodyczy, które jednak nie odrzucają i jeśli ktoś chciałby zestawiać ballady Godsmack z pierdoluchowatym smęceniem największych gwiazd nurtu (tak Nickelback nimi), to go w papę lać i niech się wstydzi. Choćby wszyscy teraz chóralnie się sprzeciwili, albo wybuchnęli szyderczym śmiechem, to ja trwał w swoim coraz bardziej ślepym uwielbieniu będę, bo po prostu współcześnie bardziej niż pod koniec najtisów Godsmack szanuję. Zdając sobie jednocześnie sprawę, iż (uwaga mądry cytat leci) "o jakości muzyki nie świadczy zdolność do żonglowania riffami, ale umiejętność zabrania słuchacza w podróż", a akurat ci Amerykanie mimo że opierają swoją muzykę na klejących się do ucha riffów eksploatowaniu i nie tworzą albumów tak zasysających do wnętrza, że aż o zewnętrznym świecie się zapomina, to uważam iż względnie dobrze pogodzili fajne z w miarę ciekawym, dodatkowo przy okazji podczas odsłuchu tak po męsku mnie jako fana uwrażliwiając. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj