Bardzo cichy, rzekłbym (mimo cech poniżej sugerowanych) wyważony film o samotnie przeżywanym kobiecym dramacie. Nakręcony z wyczuciem delikatnej materii, ale też bez filtra, który miałby na celu sprowadzenie tematu wyłącznie do artystycznego pseudo teoretyzowania w kategoriach pozbawionej praktycznego echa intelektualnej deliberacji lub co gorsza z obawą, że może sposób jej prezentacji i przemycane zdroworozsądkowe, oparte na elementarnym humanizmie poglądy, mogłyby dotknąć „uczuć” religijnych fanatyków. Stąd to obraz daleki od taniej sensacji i bez podpierania się godną pożałowania, bowiem obliczoną na bezkompromisowe wywieranie wpływu blagą zmuszający do refleksji, tak samo poprzez wrażliwe empatyczne spostrzeganie sytuacji, jak i brutalną prawdę czynów praktycznych. Film znakomicie zestrojony z okolicznościami w sensie gry aktorskiej - w nim aktorski autentyzm ponad wszystko i determinacja postaci mimo wszystko. Skupienie na Anne i obserwowaniu kolejnych etapów jej dramatu, bez jednej nawet sceny poza udziałem głównej bohaterki. Śledzenie jej ciągłe i konsekwentny udział w jej życiu, w coraz bardziej nerwowym poszukiwaniu wyjścia z krytycznej sytuacji. Studiowania towarzyszącego jej w osamotnieniu i zdystansowanym niezrozumieniu bólu psychicznego i fizycznego - cierpienia duszy i ciała podczas wstrząsających prób uratowania się przed konsekwencjami niedojrzałości, a może najbardziej zwyczajnej wciąż jeszcze smarkatej ciekawości. Obserwowania prób zrozumiałego ocalenia marzeń o czymś więcej niż tylko poświeceniu siebie dla roli matki. Stan błogosławiony to cud, czasem łut farta i poronienie (puenta) to cud jeszcze większy. Jak widać (na załączonym poruszającym obrazku) wszystko zależy prozaicznie od osobistej sytuacji!
P.S. Francja lata 60-te, Polska zaś współczesność k****!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz