piątek, 17 lutego 2023

Green Lung - Black Harvest (2021)

 

Wczoraj nawinąłem na uszka (dorzucając do archiwizacji) kilka słów dotyczących nowej płytki Norwegów z Sahg, a dzisiaj przy okazji drugiego longa Londyńczyków z Green Lung wyjaśnię dlaczego Sahg pomimo nagrania bardzo dobrego materiału dość szybko opuścili mój odtwarzacz, bo ich miejsce właśnie zajęli i jakoś nie chcą mu miejsca ustąpić właśnie autorzy Black Harvest. Tak się składa że obydwa krążki z jednej mniej więcej półeczki gatunkowej, tylko jak Black Demon dotknięty tą mroczno-sakralną aurą bliską Candlemass, tak Black Harvest przesiąknięty klimatem podobnym jaki Black Sabbath po rozstaniu z Ozzy'm do własnej twórczości wtłoczyli. Mówię tu niby także o powiązaniu doom metalu z heavy metalem, ale przy znacznym wpływie pierwiastka hard rockowego, w czym Green Lung zdaje się jeszcze bardziej wychylać w kierunku (daleko nie poszukam) takich Uriah Heep czy rzecz jasna Deep Purple. Stąd nuta staje się bogatsza brzmieniowo i dużo trudniej jej wpaść w typowy melodyjny schematyzm heavy-doomowy, choć absolutnie chwytliwości jej nie brakuje. Poza tym Black Harvest to także większa energia witalna oraz szersze spojrzenie na estetykę, bo nie usłyszeć folkowych ingrediencji wprost z zamków i lasów Albionu i dla równowagi stonerowego amerykańskiego piachu w ich muzyce, to być po prostu głuchym na oczywistości. Jednako nawet jeśli brzmienie przywodzi skojarzenia stonerowe, to tylko jakieś jego nikłe echo, bowiem dźwięk tak na konsolecie podkręcony, że tak jak wspomniałem powyżej najbliżej mu do legendarnych albumów Black Sabbath - dodam tych z nieodżałowanym Ronaldem Jamesem Padovoną. To zapewne także te podniosłe mnisie chóry, czy inne klimatyczne inklinacje takie wrażenie podświadomie sugerują, ale i charakter gitarowych pasaży nie trudno powiązać nawet z wpół solową karierą wielkiego Dio. Innymi słowy brzmi to wszystko tak znajomo, ale jednak po swojemu i nie pokuszę się tym samym o stwierdzenie że Green Lung ślepo legendy naśladuje, gdyż tak sprytnie z inspiracjami kombinuje we własnym tyglu je mieszając, iż należy im się szacunek nie za podrabianie, ale za podrabianie z tzw. bożą iskrą. Urodzili się by tak grać i tylko pewnie z punktu widzenia popularności i płynących z niej możliwych wysokich apanaży, szkoda że o cztery dekady spóźnieni, ale z drugiej strony interesu gatunku, dobrze są tacy muzycy współcześni, którzy tak oddając hołd ikonom, nie pozwalają ich twórczości stać się wyłącznie przeszłością. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj