Wydaje się iż nowy i z zaskoczenia pojawiający się krążek Sahg, to taka konstrukcja gatunkowa, której jeden czy dwa odsłuchy mówią już niemal wszystko o nim samym i nie ma konieczności poświęcać czasu na wgryzanie się do jego wnętrza, tylko słuchać jakby to było granie od lat maniakowi znane, bo wszystko w nim raczej na wierzchu. Nie napiszę, że poprzedni album wymagał takowych długotrwałych zabiegów, ale na początku istnienia Sahg, to nie był tak najzwyczajniej ofensywnie heavy-doomowy twór, jaki własną tożsamość buduje przede wszystkich na typowych dla estetyki wyrazistych melodiach, solówkach mocno przewidywalnych i wreszcie riffach odpowiednio jednak mięsistych, aby całość przesiąknięta być mogła demonicznym mrokiem i ciężarem. Chcę przez to powiedzieć, iż Sahg przeszedł drogę od sfuzzowanego occult rocka, przez mniej occult, a bardziej rocka całkiem progresywnego (a na pewno kombinowanego na Delusions of Grandeur), do akurat mnie nazbyt nie interesującej hybrydy heavy metalowej, najbardziej popularnej oczywiście w latach osiemdziesiątych. Hybrydy trzeba przyznać zgrabnej aranżacyjnie, bo numery z Born Demon bardzo przyjemnie się wciąga i w tych mniej galopujących fragmentach blisko Norwegom do kilku, szczególnie tym zaśpiewanym z podniosłą heavy manierą płytom legendarnego Candlemass. Born Demon spostrzegam także jako zdecydowana zwyżkę formy po niezbyt udanym poprzedniku, a jak słychać te sześć lat dzielące owe materiały został przez ekipę Sahg oprócz przetasowań w składzie, do konstruktywnych przemyśleń wykorzystany, a nowe numery doszlifowane. Niemniej jednak jakbym nie oddawał sprawiedliwości jej zawartości nie wróżę jej zbyt częstych, a na pewno następujących po sobie w licznych ilościach odtworzeń, bowiem jak dałem już powyżej do zrozumienia to nie pora u mnie na fascynację heavy-doom metalem. Ale fani po trosze walców i galopadek mogą być usatysfakcjonowani, a nawet zachwyceni, gdyż obiektywnie rzecz biorąc Sahg w tej kategorii nagrał bardzo dobre numery.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz