Debiut Agnieszki Smoczyńskiej w swoim czasie, czyli kiedy Fuga i Silent Twins były rzecz jasna jeszcze przed nią świadomie pominąłem, zakładając po zwiastunie że takie świadomie tandetne kino z metaforycznym przesytem nie trafi do mnie, więc konfrontacja z nim dopiero teraz nastąpiła i jest ona dla mnie pewnego rodzaju szokiem. Oto bowiem szczerze pod lupę odczucia podsuwając, nie to mnie zszokowało, iż obraz to mniej kinowy a bardziej telewizyjny rzecz technicznie biorąc (bo forma za którą odpowiadały zapewne liche możliwości finansowe) oraz że Smoczyńska debiutując wizualnie „rozrywkowo”, to pierdół pod tą szokującą otoczką z obśmianej jaskrawości i przemyconej psychodelii nie wciska, ale SZOKIEM dla mnie, że wystarczyły dwa filmy aby tak szeroko TECHNICZNIE skrzydła obecnie rozwinęła i myślę, iż na lata przyjazne prądy powietrzne ubiegłorocznym DZIEŁEM złapała. Wracając jednak do Córek dancingu, jest w tym odwaga, prowokująca bezczelność oraz tajemnica. Jest puls oryginalny, ale też bez względu na kicz świadomy nieznośnie sterylna kiczowata maniera, która mnie odrzuca, a przez to też nie przekonuje aktorstwo fachowe, ale jednak sztucznie na irytujące zmanierowane stylizowane. Szczerze to w głowie mi się w czasie seansu zakręciło, ale porwany do obłędnego tańca w oparach ironii nie zostałem. Trochę o tej jednocześnie mrocznej i kolorowej historii po seansie myślałem, ale no cholera żeby tak jasno dać wyraz swoim odczuciom to nie wiem. Musicalowa choreografia, ale też sceny patologicznego obłędu, niczym z filmów Smarzowskiego i jakiejś krwiście groteskowej makabry? Mit Syren i ich zabójczego uroku podany inaczej? Peerelowski folklor z fajnymi biustami - żarty z hajpu na sentymenty do ejtisów? Nie wiem - nie moja estetyka, lecz napisać że nie myślę o tej historii po zakończeniu byłoby perfidnym kłamstwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz