Teoretycznie i praktycznie superprodukcja jak się patrzy, znaczy hollywoodzkie kino z wielkimi nazwiskami od góry do dołu i możliwościami zamaszystymi po gigantycznej szerokości. Mogły być finansowe środki, a mogło oczywiście nie do końca się udać, bo bywa. Jednak tym razem Nolanowi wyszło tak że winszuję gorąco sukcesu - jednogłośne prawie pianie wszystkich z zachwytu nie może wprowadzać w błąd! A może może? Większość zainteresowanych już to od czasu premiery kinowej wie, a tacy jak ja kanapowi obecnie kinomani, nie mogli się spodziewać, a przekonali się na własne oczy i uszy dopiero teraz. Biografia jednego z najtęższych ścisłych umysłów w historii, to samo w sobie potężne wyzwanie, a to oczywiście tak przez pryzmat zawiłości naukowych zainteresowań postaci, jak i tej postaci kontrowersyjne i mogące obdarować nie jeden życiorys losowe i powiązane ze świadomymi decyzjami nie wyłącznie prywatne rodzinne perturbacje. Pisać w tonie wartościującym pod względem etycznym jego dorobek zawodowy nie mam zamiaru, rozpisywać się o zakrętach życiowych wyborów również uznaje za zbędne. Mogę dać do zrozumienia, iż ogrom wiedzy i pasji w tym człowieku imponujący, a praca Nolana i kierowanej przez niego ekipy przy nadmiarze entuzjazmu związanego z promocją wydarzenia porywająca, kiedy w rzeczywistości tak zarazem rzetelnie merytorycznie i gatunkowo (thriller szpiegowski nieomal), ale nie zachwycająco tą mocno złożoną opowieść przedstawia i ustawia Oppenheimera z rożnych stron jego cech osobowościowych do (tutaj komplement) wspaniale na nim skoncentrowanym oku kamery i tejże zachwycającym, choć bardzo klasycznie, hollywoodzkim rozmachem plany obejmującej. Psychologiczny wgląd porządnie na potrzeby podkręcony i całkiem angażująco oraz poruszająco rozmontowujący mechanizmy jakimi geniusz kierowany i jakim gigantycznym dylematom poddawany. W sumie bliżej tutaj gatunkowej sztancy do mocnego szpiegowskiego dramatu niż biopicu, bo postać J. Roberta Oppenheimera wydaje się tylko narzędziem do ukazania procesu budowy bomby atomowej i całej fascynującej otoczki związanej z jej znaczeniem dla losów świata, przede wszystkim jednak wewnętrznej amerykańskiej walki politycznej z anty komuszą histerią na sztandarach. Wizualnie na przemian w monochromatycznej czernio-bieli i szarościach oraz głównie w pełnym kolorze, dzięki temu urozmaiceniu przy okazji też nie odczuwa się przesytu czasu, a było tu ryzyko przeszarżowania, bo utrzymać widza na fotelu przez trzy godziny, nie łatwe przecież w dobie szczególnie krótkich, szybkich treści. Chciałbym, życzyłbym sobie! Dramaturgia daje jednak sporo do życzenia, bowiem nierówno trzyma tempo, ale w tym gorszym tego określenia znaczeniu, gdyż zwyczajnie bywa że nudzi, a nie dozuje emocjonalne szczytowania. Większość co przez ten czas na ekranie się przewija, to tylko bardzo wprawna robota, a te moje komplementy powielane na podstawie opinii szerokiego odbiorcy odrobinę życzeniowe. Pomimo że nie jest nazbyt dynamiczny, to robi wrażenie na czas zasuwającego, a mimo iż nie prześlizguje się po wątkach, jednako na żadnym nie skupia się bardziej detalicznie, a tylko korzysta z nich pobieżnie - być może celowo unikając mętliku jeszcze większego. Na koniec w dodatku te dialogi nienaturalne, częściowo nieznośnie patetyczne, wzniośle upierdliwe, niczym ubierane w słowa nie myśli na bieżąco formułowanych, ale książkowych definicji czy maksym lub co gorsza frazesów cytowanie i to mi przeszkadzało, jakby porządną superprodukcją Oppenheimera nie wbrew mojemu finalnemu przekonaniu byłoby uczciwie mi określić. Oppenheimer jest wyśmienitym kinem, jako że ogarnia w miarę zgrabnie ogromny temat, lecz nie może być nazywany dziełem, gdyż brakuje mu dotyku reżyserskiego geniuszu, pomysłu jakiegoś wyrastającego ponad bezpieczny szablon, co w szerszej perspektywie kontekstów i filmografii Nolana jest tego filmowego mistrza dokładności i tajemnicy w moim przekonaniu od zawsze problemem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz