środa, 29 listopada 2023

Stranger Than Paradise / Inaczej niż w raju (1984) - Jim Jarmusch

 

Dżima Jarmuża trzeba może nie od razu kochać, ale szanować to już z miejsca należy, nawet jeśli Dżima się do końca nie trybi i Dżimowe filmy nie wyrywają z obuwia, czy takie inne, że nokautują w kilka sekund pierwszej rundy. Dżima trzeba przecież zgłębić, klimat dżimowy zassać, dać czas Dżimowi i sobie aby zaprądziło, a jeśli jednak wciąż nie prądzi, a jakieś przebłyski fajnej relacji się pojawiają, to należny brnąć w to i na jakieś zwarcia tudzież obwąchiwania lekko mimo że względnie obojętne, uparcie się decydować. Chcę przez to co we wstępie powiedzieć, że nie wiem, no nie wiem - za mało znam, może za bardzo pobieżnie, lub nie to co w pierwszej kolejności powinienem, toteż po czymś współczesnym i lekko z przeszłości wbijam w to, co u zarania w Dżima twórczości. Postaci w Inaczej niż w raju dobrze skrojone - takie jak trzeba, trudno dyskutować z ich naturalnością, a narracja może nie zaaranżowana mega płynnie i kamera statyczna, co by nie odbierać realizacji waloru zacnej prostoty i nie dekoncentrować. Kasy nie było, to się robiło tak aby na produkcje stykało i rzecz jasna bardziej skupiało na budowaniu klimaty własnego stylu, z nieodpowiedzeniami i ironią w roli głównej. Jakoby Dżimowej sztuki nie poddawać też krytycznej weryfikacji, to przyznaję lubię to oko jarmużowe i uważam że do niego jak do niewielu pasuje ta czarno-biała wizualność i kompletnie nie czarno-biała retoryka, choć z fajnie korespondującym czarnym humorem na białym tle, zupełnie nowego, totalnie nie hollywoodzkiego myślę wówczas filmowego stylu. Pancurska filmo-stylistyka dla buntowników i odszczepieńców - dla przegranych typków właściwie, którzy się mają za elitarnych, bo ironicznie niby kontestują słabą rzeczywistość. Oczywiście żartuje, bo Inaczej niż w raju mi się podoba, ale żebym został zainspirowany do bardziej grubej rozkminy o treści, to ni cholery. Po prostu Jarmuż to zdaniem Mariusza taki mistrz zdystansowanego opowiadania w zasadzie o niczym, z raczej zerowym emocjonalnym oddziaływaniem na takich Mariuszów i Mariusz sobie teraz po seansie kombinuje, że jeśli to nie był obraz o miłości, to chyba takie to jarmużowe The Blues Brothers to było. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj