sobota, 18 listopada 2023

Green Lung - This Heathen Land (2023)

 


Drodzy fani klasycznych hard and heavy brzmień, oto Green Lung, synowie Albionu, którzy dumnie niosą pochodnię jaką niegdyś dzierżył w dłoni sam Ronnie James Dio - tak na najbardziej ikonicznych ze swoim udziałem płytach Balck Sabbath, jak i startowych krążkach Rainbow, czy przede wszystkim solowym projekcie. Takie najprostsze skojarzenie mam, kiedy This Heathen Land się kręci, a kręci się jako chronologicznie trzeci album Anglików i drugi jaki poznaję. Względnie niedawno pisałem bardzo pozytywnie w temacie Black Harvest, a obecnie nie omieszkam równie ciepło skreślić kilku zdań odnośnie trójki, która to jest logiczną kontynuacją dwójki, z tym że bardziej jeszcze dopracowaną koncepcyjnie, a momentami odjeżdżająca bardziej w kierunku Rainbow, kiedy Red Harvest trzymała moim zdaniem twardy kurs na Heaven and Hell i Mob Rules. Chcę też przez to powiedzieć to co dałem do zrozumienia w pierwszym zdaniu, czyli że Green Lung jest po prostu klasycznie hard'n'heavy, oczywiście w formule wyspiarskiej i nie ma co spodziewać się jakichś "WACKENowych" operetek cuchnących kiczowatym teutońskim rycerstwem, bo to "rycerstwo" po Brytyjsku siedzi głębiej w okultyzmie, niż chełpi się gęsto zarośniętymi muskularnymi klatami, co by mogło też wykluczać je z zasięgu heavy metalu zza oceanu. Czuć w tej nucie retro rockowe inklinacje i przez to też stosunek wpływu przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a dokładnie hard rockowych sytuacji z tego okresu jest znacznie większy, niż oddziaływania eitisowych heavy klimatów. Sama oprawa graficzna także sugeruje, że diabły i demony, tfu wróżki i czarownice inspirują muzyków Green Lung, a najsamprzód to nazwa ansamblu od razu sugeruje, iż zamiłowanie do "natury" czyni ją od strony lirycznej tym czym jest. Pogańskie obrzędy, bardzo głęboko w tradycji wyspy zakorzenione magiczne rytuały. W muzyce natomiast tradycyjne dla starej szkoły hard rocka i heavy metalu riffy, z doom-progresywnymi wycieczkami, charakterystycznymi leadami gęsto oblanymi nie tylko i wyłącznie hammondowo brzmiącymi klawiszami. Chóry podniosłe, potężne bębny, solówki melodyjne oraz folkowa aura. Niby mi się to fantastycznie klei do uszka, a takie perły jak The Forest Church i The Ancient Ways, to samo co w stylistyce najlepsze i nie ma się co wstydzić takich jakościowo kapitalnych fascynacji. Tyle że od czasu do czasu lubię wkręcić się w taką archaiczną muzyczną hipnozę, bo trzymanie się jej bardziej kurczowo, w sensie na okrągło mogłoby gusta sprowadzić do poziomu lekkiej przaśności. Stąd warsztat i czucie formatu chwalę, ale jakby pojawiła się okazja do wyjazdu na gig Green Lung, to myślę żebym się nie zdecydował, bo w sumie nie mam w garderobie ani płaszcza ani fikuśnego kapelusza, a przecież nie będę pajacował udając się do wypożyczalni strojów karnawałowych, aby wtopić się w towarzystwo zdeklarowanych fanów pogańskim folkiem liźniętego hard and heavy. Przepraszam zagalopowałem się - to przecież nie jest wizualny klimat Blackmore's Night. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj