wtorek, 28 listopada 2023

My Dying Bride - The Angel and the Dark River (1995)

 


Tak dużo na skrzypeczkach pogrywają, a i tak nie udało im się tym "szorowaniem po styropianie" przepłoszyć utwardzonych do stanu hartowanej stali społeczną izolacją metalowców. :) My Dying Bride w 1995 roku nagrali swoją trzecia płytę i tym samym nagrali rzecz w swoim gatunku esencjonalną i naturalnie do ikony ją predysponującą, jak jednocześnie stali się niejako ofiarami rozcieńczania przez rozmiękczanie doom ciężaru gotyckim plumkaniem, co zaowocowało ponadto tak stworzeniem nowego nurtu, jak i kolejnymi w nim grupami, które popularnością w tym czasie zdały się smutalskich Brytoli wyprzedzać. Pije tu do sytuacji z jaką sam miałem z autopsji do czynienia, bo przyznaję że w połowie lat dziewięćdziesiątych wieku ubiegłego, a dokładnie w rzeczonym roku 1995, to u mnie częściej w decku i to w przytłaczającym stosunku kręcił się na przykład Mandylion The Gathering, czy w rok bodajże później Velvet Darkness They Fear Theatre of Tragedy, niż właśnie dzisiaj już legendarny i co najmniej krążek wymienionych Norwegów pod względem obecnego statusu pokonujący The Angel and the Dark River. Theatre of Tragedy myślę nie przetrwał próby czasu i zdaje się lekko żałosnym w tym nowoczesnym rozumieniu produktem czasu i okoliczności, natomiast Mandylion z chęcią wpuszczam w swoje cztery ściany jak mnie ochota na smuteczki muzyczne najdzie, ale numerem jeden pośród najbliższych "rywali" My Dying Bride spostrzegam album podobnie jak Velvet Darkness They Fear wydany w rok po tutaj będącym najważniejszym, czyli Anathemy Eternity pozwolę sobie mieć na myśli. Eternity jest wielkie, choć zaraz po wydaniu  taką estymą zdaje nie było darzone, a ja sam nieco spóźniony w odkrywaniu "anathemowego" grania będąc, dopiero Eternity odkryłem, gdy ekipa dowodzona przez braci Cavanagh Alternative 4 wydała. Wtedy kompletnie na jej punkcie oszalałem i miłość moja wciąż gorąca, mimo że Anathema się zmieniała i niekoniecznie te ewolucje przypadały do gustu innym niż ja fanom. Jednak to inny tekst, w innych okolicznościach już zarchiwizowany, natomiast wracając do sedna i tematu głównego tejże analizy, to teraz kiedy słucham otwarcia łkającej "mojej umierającej panny młodej" z trójeczki, to faktycznie ciary mnie przeszywają konkretne i waham się która z wymienionych płyt doomowo-gotyckich jest jednak z przełomu lat 95-96 dla mnie najważniejsza, bo konkretnymi indeksami każda z nich na czoło potrafi się wysunąć i jak te prawie trzy dyszki lat wstecz MDB lekko mogło mnie mierzić najprostszymi pośród faworytów aranżacjami, to obecnie i również przez te minione lata fazami, oni swoje emocjami zniewalającymi wypełniane miejsce w moim sercu potrafili sobie wymościć. Przepraszam zarazem, że kiedy piszę o największych, a na pewno najbardziej swego czasu popularnych miłośnikach instrumentu smyczkowego w muzyce metalowej, to robię to poświęcając równie dużo im miejsca, jak i ich stylistycznym braciom ziomalom, czy innym Holendrom i Norwegom, ale uważam że to interesujące jest porównanie poprzez konkretne zestawienie, jak i wyrażam pośrednio tym samym opinię, iż gotycki metal czy bardziej zwiewny (ojojojojojoj) doom nigdy nie był tylko i wyłącznie tym czym stał się, kiedy za wiele orkiestracji z parapetów kolejni z fali do tej przecież zacnej nuty bez opamiętania wtłaczali, bo ten gatunek równie szeroki jak każdy inny metalowy i pośród tandety można było znaleźć płyty wykonawców oryginalnie po swojemu i przede wszystkim z wyczuciem (które z krążków nie wyparowało) pisali i nagrywali kompozycje znakomite. Tym samym zamiast rozpisywać się o paradoksalnie ożywczym przygnębieniu jakie The Angel and the Dark River wywołuje i powtarzać wszystkie cechy dźwięków sygnowanych logiem My Dying Bride, które w innych archiwizacyjnych pseudo reckach tego bandu wymieniałem, ja tym razem pokusiłem się o szczęśliwie nie przesadzony długością tekst bardziej przekrojowy i osobiste gusta oraz ocenę podkreślający. Żeby jednak stało się zadość choć odrobinę niezaspokojonej potrzebie dopiszę, iż .... (tutaj proszę wstawić sobie każde mądre zdanie z setek polskich i tysiąca innych reck tej znakomitej płyty, albo zadowolić się tym skromnym ględzeniem).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj