czwartek, 8 sierpnia 2024

Dark Tranquillity - Haven (2000)

 

Nie poszli wówczas za ciosem, nie zmiękczyli swojej muzyki jeszcze bardziej niż na zdecydowanie przełomowej Projector (przełom stylistyczny mam na myśli), bowiem nie doczekali się zapewne lawinowego wzrostu popularności związanej z wprowadzeniem czystych zaśpiewów, a wręcz przeciwnie, odezwały się głosy niezadowolenia ze "zmiękczenia". :) Byli jednak na tyle uparci we własnym przekonaniu i konsekwentni muzycznie, że bliżej Haven do poprzedniczki niż do wszystkiego innego co przed nią powstało, a muzyka być może nieco bardziej agresywna, w rzeczywistości niewiele różniła się od tej z materiału sprzed około roku. Stanne częściej zdzierał po swojemu ryja, niż wchodził w bardzo staranne czyściutkie frazy (chyba he he, jakiś dźwięk tu głęboko krystaliczny z siebie wydobył) i dopiero na kolejnym albumie Szwedzi przypomnieli sobie że kiedyś katalogowano ich jako melodyjnych, ale jednak death metalowców. W sumie Haven to najtrafniej określając pomost pomiędzy Projector, a Damage Done, a innymi słowy na przestrzeni trzech albumów wpierw odważne urozmaicanie, dalej rozkrok i poniekąd powrót, choć nie taki dosłowny do korzeni. Gdy teraz Haven w słuchawkach mi wybrzmiewa raczej ani ziębi ani grzeje, a klawiszowa wkładka (na tych trzech za jednym zamachem ogarnianych tu płytach) obecna w jego formule pozwala z łatwością ją przyswajać, ale żebym miał ochotę na kolejne sesje, to już nie bardzo takie wrażenie po sobie pozostawia. Na świeżo, kiedy wraz z Haven wchodziłem w nowe millenium dostawał więcej szans i w znakomitej większości każda owocowała przerzuceniem taśmy ze trzy razy na drugą stronę. Od tamtej pory minęło niemal pół wieku, a że ogólnie melodyjny, bardzo lajtowy death metal, albo (pozwolę sobie z szacunku do "metalu śmierci" na konieczną przecież zmianę szuflady) nowoczesny i drapieżny heavy metal nie wypełnia mojego czasu nazbyt często, to fakt że mnie uszy nie bolą kiedy Haven przeze mnie przepływa, odbieram jako jego sukces. W moim przekonaniu nie zestarzał się aż tak jak produkcje In Flames, które równolegle powstawały, a że w moim osobistym, maksymalnie subiektywnym rzecz jasna rankingu Dark Tranquillity z innymi krajanami, a dokładnie z Soilwork przegrywają, to chyba tylko rola niuansów, a być może nawet zbiegów okoliczności, tudzież większej nieodporności na aksamitne brzmienie czystego wokalu Björna Strida. Tak się składa, iż na kolejne materiały studyjne Soilwork nadal czekam, a na prace tak In Flames jak i Dark Tranquillity, to już tylko przy okazji - z ciekawości, albo poczucia dziwnego obowiązku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj