wtorek, 6 sierpnia 2024

Blues Pills - Birthday (2024)

 

Donoszę że bilet w kieszeni na jesienny gig Blues Pills w Wawie posiadam i melduję iż plan jest plan mus zrealizować, jeśli coś po drodze sie nie zwiesi przeciwko niemu. Tym bardziej cieszę się z podjętej (jedynie słusznej decyzji), gdyż już teraz wiem jakiej jakości nowy materiał Szwedka ze Szwedami będzie promowała, a jest to znakomita wiadomość, bez względu na fakt, że wcześniejsze krążki kręcą mnie odkąd je poznałem wciąż tak silnie jak wówczas. Birthday powstał w szczególnym dla Elin Larsson życiowym momencie, bowiem wiązał się z nowym doświadczeniem macierzyństwa zatem nie dziwi mnie iż jest mniej dziki, a bardziej ckliwy i też (nie ma to jednak związku) mniej blues-rockowy, a bardziej rock'n'rollowy, co może sobie przeczyć jeśli brać pod uwagę oczywiste powiązanie bardziej spójne nostalgii z tym pierwszym, a żywiołu z tym drugim. Jeśli więc nieco bredzę, to pragnę się natychmiast wytłumaczyć, bo Birthday nie jest jednolite, a całkiem zróżnicowane i można na tych "urodzinach" zarówno popląsać jak oddać się duchowemu przeżywaniu wewnętrznych subtelnych emocji czy znaczenia międzyludzkich relacji/interakcji. Kompozycję zdają się korzystać śmiało z doświadczenia czwartej studyjnej już płyty i jak to bywa często upraszczania struktur czasem jednak pochopnie przez recenzentów uznawanego za kierowanie ich do szerszej publiki. W przypadku nowego longa pochodzących z Örebro muzyków nie ma co się obrażać na takie tezy, bowiem wyraźne "upiosenkawianie" nie powoduje utraty dotychczasowych walorów ich muzyki. Jest tego bluesa znacznie mniej, fakt bezdyskusyjny i ja po chwili główkowania myślę, że ten ich rock'n'roll staje ukradkiem coraz bliżej popu, a w takim numerze jak Like A drug, to Elin manierą zbliża się do Adele i nie wiem czy ktoś nie w temacie, to nie mógłby się dać oszukać - może na kimś sprawdzę. :) Nie przeszkadza mi jednako taka sytuacja, kiedy album posiada fajny flow i jest kapitalnie zagrany oraz (Elin jest fantastyczna) zaśpiewany. To czysta energetyczna pasja i bezpretensjonalna miłość do starego (teraz chyba bliższego tradycji Motown, a mniej  woodstockowej Janis Joplin) rock'n'rolla mnie kupuje i nie oczekuję mimo iż chwytliwości od pierwszej chwili tutaj nie brakuje, że mi się znudzi. Jeśli jednak poczuje znużenie zrobię sobie przerwę, a wiem (to się czuje, tego się nie rachuje) jak bardzo mnie ta przerwa uczyni głodnym tego krążka. Póki co słucham, morda mi promienieje, a najlepiej bawię się podczas odsłuchu potencjalnego radiowego hiciora (gdyby wiadomo co), który mógłby skomponować tak samo koleś/kolesie z Black Pistol Fire, The Blue Stones czy nawet jestem sobie w stanie wyobrazić że Hozier. :) Birthday to dotychczasowo najbardziej uroczy Blues Pills jaki poznałem - podoba mi się to!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj