Niech mnie ogień piekielny pieści, a może w ekstremalnym i w tych okolicznościach bardziej trafionym złorzeczeniu, niech mnie indywidualny sąd przedostateczny skaże na otwarte bramy raju, gdzie totalnie nudna świętoszkowatość podobno trafia, ale ja nie napiszę że uwielbiam Immolation sprzed przełomu brzmieniowego, bowiem (no k!) lubię pośród zmasowanego ataku usłyszeć te wszystkie detale z jakich death tych skubańców słynie, a nie na słowo wierzyć iż one tam są pod warstwą zajebiście szorstkiego, ale jednak według praw skrajności, zbyt mało sterylnego dźwięku. Nie dziwie się jednak, iż true fani Jankesów mogą utyskiwać dla odmiany na czyste i pewnie podbijane nowoczesnymi metodami brzmienie, kiedy będąc z Immo od startu został ich słuch przyzwyczajony do mułu. To naturalne bowiem, że do wszystkiego można przywyknąć, a aparat słuchowy ma tą wrażliwość specyficzną, iż dostosowuje się z czasem tak do specyfiki kręcenia suwakami, jak i rzecz oczywista do brutalności odsłuchiwanego stuffu. Zatem zapewne gdybym był wytrwały to od lat byłbym za pan brat z pierwotnym brzmieniem ekipy Rossa Dolana, a nie takim jak obecnie nowym nabytkiem pośród przygłuchych już fizycznie fanów. W takim razie kiedy biorę się za zarchiwizowanie odczuć względem Kingdom of Conspiracy, to robię to w układzie odniesienia dwóch najnowszych albumów tej kultowej w środowisku formacji, a nie rozpatruje go jako ósmego albumu w dorobku. Nie mam najzwyczajniej potrzebnej w tym celu pogłębionej merytorycznie wiedzy, a jedynie własne wrażenia bardzo świeże - bez sentymentu i nostalgii. Nie wystukam stąd w klawiaturę, poświadczając własnym nazwiskiem przekonanie iż ósemka to standardowy zestaw numerów w stylu Immolation i że akurat tutaj nie znajdzie się nic co by mogło zaskoczyć, prócz rzeczonego, a z tego co dosłuchuje od Majesty and Decay zmodyfikowanego podejścia do materiału rejestracji. Chaosu pierwotnego i brudu człowieku nie uświadczysz takiego jakbyś jako szalikowiec oczekiwał, bo przez tą sterylność zrobiło się przynajmniej na pozór może przede wszystkim mechanicznie, ale kiedy sobie tak zestawiam rzeczony z Atonement i Acts of God to też wydaje się on biedniejszy, mniej porywający - bez fenomenalnych zatem podnoszących włosy na przedramieniu faz niemalże progresywnego traktowania linii melodycznej. Przez to że głównie postawiono na sterylne aranżacje, czasem tylko urozmaicane jakąś bardziej chwytliwą akcję (Indoktrinate), dostajemy raczej granie szablonowe i zapewne mniej fascynujące od tego w którym pojawiało się uczucie sytości, od chaosu i ostrych jak brzytwa cięć. Ci co się znają piszą (zerknąłem) że czuli niedosyt, ale oni zestawiali z głębszą przeszłością, a ja stawiając obok prac najbardziej współczesnych mam podobne emocjonalne wnioski - co jest tak samo ciekawe, jak jednoznacznie udowadniające, że akurat Kingdom of Conspiracy nie jest szczytem możliwości Immo. Zgoda, pełna zgoda - zgoda ponad podziałami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz