Przegapiłem swego czasu premierę The Isolation Tapes. Przegapiłem w czasie kiedy pandemiczny szok przemieniał się dosłownie za chwilę, w nie do zniesienia okres przyzwyczajenia do życia w strachu i frustracji, że jak długo jeszcze. Niby wszystko zwolniło, a jednak z perspektywy czasu działo się tak wiele, iż teraz tak sobie myślę, iż było to zaledwie mgnienie oka dla jednych, a dla drugich niestety kres, bądź wspomnienie mierzenia się z kresem najbliższych. Tak czy inaczej czas wyjątkowy i okres w którym ustawicznie odbijało się echem słowo "sprawdzam". W tym szerokim kontekście jego znaczenia - od wieloaspektowych kwestii czysto egzystencjonalnych, bądź wprost doświadczenia granicy życia i śmierci, ono także odnosiło się do przetrwania artystycznego mnóstwa muzyków uzależnionych od wpływów z tras koncertowych (tak, to dzisiaj już banał), jak w kwestii czysto twórczej - sprawdzenia co w okresie szczególnego wyhamowania artyści mogą mieć do powiedzenia. Co do powiedzenia wówczas miał berliński Kadavar dowiaduję się ze znacznym opóźnieniem, ale uważam że lepiej późno niż wcale, bowiem wydany poza metalowym gigantem The Isolation Tapes zmienił dość wyraźnie sposób w jaki patrzę na tą ekipę. Nie twierdzę że jest to rewolucja, ale podoba mi się ta ucieczka z raczej sztampowego retro rocka w kierunku progresji w stylu floydowskim, tudzież ELO (harmonie) aż tak wyraźnym, że brzmienie i produkcja to nic innego jak doskonale udana kopia ówczesnych prac studiów nagraniowych, w których nagrywały progresywno-psychodeliczne tuzy lat siedemdziesiątych. Nawet wokal Christopha Lindemanna pośród szumów pochodzących niczym z winylowego krążka i wszelkich pogłosów dodających odpowiedniego klimatu, jest tak modulowany, że najzwyczajniej słychać w nim maniery sprzed pięciu dekad. Kadavar nagrał album z pewnością idealnie trafiający w gusta maniaków wspomnianego okresu, a nazwanie tych dziesięciu kompozycji pięknie uduchowionymi, snującymi się uroczo i rozsiewającymi z klasą klimat sprzed lat perełkami, nie jest w moim uznaniu przesadą. Tak jak kapitalnie oddają hołd i tak jak zachwycająco rozwijają wątki jest zaiste godne ogromnego uznania, a ja teraz zastanawiam się czy ta cisza studyjna od tamtego okresu nie jest może podyktowana rozterką związaną z dalszym kierunkiem. Powstał bowiem pandemiczny album w zasadzie z jednej strony trudny do zakwalifikowania jako kolejny typowy studyjny wypiek w karierze, a wywołał myślę efekt na tej karierze odciskający bardzo znaczący ślad. Album pastelowy, wyciszony i duża odprężająca przyjemność z nim obcowania, ale przyniósł pytań więcej niż odpowiedzi, a jakoś Internet w temacie skąpy w informacje, więc w ostatnich zdaniach bez jasnej wiedzy jedynie domniemuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz