Paula Beer i Franz Rogowski przednia doprawdy para - aktorskich postaci względnie jeśli mieć na myśli jego, młodego pokolenia z Niemiec liderzy. Bardzo charakterystyczni, wizualnie nieoczywiści i wysoce rzecz jasna utalentowani (szczególnie ona). Dziewczynę kojarzę raz u Ozona oraz przede wszystkim na bieżąco (trudno nie zapamiętać) z Czerwonego nieba, najnowszego filmu reżysera właśnie Undine, a on (Franz) to już poza granice kina niemieckiego na całego chyba ochoczo zdążył zawędrować i swoją popularność wykorzystuje kręcąc dużo i w obszarze kina ambitnego, choć niekoniecznie za każdym razem jak czuję, idealnie (Disco Boy) z moimi gustami korespondującego. Na Undine wpadłem, bo bardzo dobre wrażenie wraz ze wspomnianym Czerwonym niebem na mnie praca Petzolda zrobiła, więc i oczekiwania w stosunku do jego produkcji sprzed czterech laty miałem wysokie. Nie zawiodłem się, chociażbym musiał wykonać więcej pracy niż zazwyczaj aby dokładnie zrozumieć co, jak i dlaczego, gdyż niezwyczajne romansidło z sugerowanymi zjawiskami paranormalnymi powiązanymi z nordycką mitologią Petzold nakręcił. Film zasadniczo o miłości, przeznaczeniu, bólu egzystencjalnym, klątwie czy czymś w tym rodzaju do wzmożonej kontemplacji, inaczej przesiąknięty fantazyjnym duchem współczesny psychologiczny rzekłbym melodramat. Coś intrygującego, pośród kina europejskiego przykład sytuacji, że można kręcić ambitnie, elegancki poetycki sznyt obrazowy i fabularny kinu można nadawać i nie musi powstać z takich ingrediencji kino niestrawne, nawet kiedy trudno dotrzeć do puenty zbierając po drodze bardzo tajemnicze tropy. Wystarczy jednak tylko trochę o tytule poczytać, zasięgnąć tak wiedzy literackiej jak i interpretacyjnych pomysłów od innych kinomaniaków, aby pięknie o tym co się obejrzało myśleć - prościzna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz