czwartek, 3 lutego 2022

Amistad (1997) - Steven Spielberg

 

Sprawa bodajże z 1839 roku, dotycząca zatrzymania grupy niewolników, którzy po wybuchu buntu na hiszpańskim okręcie dotarli do wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Młoda amerykańska demokracja z przełomowym raczkującym systemem ideowych sądów, wciąż istniejące niewolnictwo i interes korony hiszpańskiej. Doskonała jak na ówczesne okoliczności obsada i za kamerą sam Steven Spielberg wspierany przez naszego operatora rodaka, a obraz jako całość bardzo klasyczny i jak prześledziłem współczesne opinie w swojej kategorii urosły już do statusu niemal ikonicznego. W nim kwestie natury społecznej i moralnej plus ambicje i polityczne rozgrywki w których stawką między innymi reelekcja i przywództwo, a w środku tej przepychanki ludzie sprowadzeni do pojęcia rzeczy/towaru. Zrealizowany z charakterystycznym spielbergowskim rozmachem produkcyjnym i należną aby wzbudzić emocje porcją jankeskiego patosu, ale też momentami zaskakująco surowy i brutalny, więc potwornie wstrząsający, tudzież poruszający, nawet gdyby zabrakło hollywoodzkiego sznytu. Dla równowagi i by nie pozbawić go potencjału mega hitu, ten zabieg zrozumiały, a dzięki wyczuciu formy jakiego chyba nigdy Spielbergowi nie zabrakło, nie przynosi poczucia obcowania ze skrojoną tylko pod potrzebę spieniężenia tematu, intencyjnie więc podejrzaną produkcją. Jest tu kilka ujęć o wymowie symbolicznej i wzniosła idea i nawet jeśli ta idea została podkoloryzowana, to jej fundament szlachetny, w tym przypadku bezpośrednio wpływający na bieg historii błyskawicznie zmierzającego do światowej dominacji nowego świata. Warto o tym wiedzieć, tak jak o tym że Amistad to wartościowe i całkiem słusznie bez przesady docenione (cztery oscarowe nominacje), lecz jak w zdecydowanej większości filmów Spielberga bardzo wyważone lub wręcz zachowawcze kino, przez co naturalnie dalekie od określenia dzieło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj