sobota, 19 lutego 2022

The Quill - Hooray! It's a Death Trip (2003)

 


Na The Quill ponownie apetytu nabrałem, gdy przypadkowo ostatnio wyczaiłem powrót do formacji Magnusa Ekwalla, pierwszego i właściwego głosu szwedzkiej ekipy - dzisiaj już zdecydowanie weteranów dalekiej od mainstreamowej sceny. Nadmienię, iż goście zaczynali w połowie lat dziewięćdziesiątych, ale to dopiero Voodo Caravan, czyli album któryś już z rzędu przyniósł im jakąś tam względną rozpoznawalność. To pewnie kwestia trafienia na stajnie z większymi możliwościami promocyjnymi, ale i świetna muzyka na wspomnianym albumie nagrana spowodowała, iż skandynawscy rockersi trafili do mnie i z miejsca mnie do siebie przekonali. Tylko że jak Voodoo Caravan zasysałem bez żadnych uwag, tak kolejny krążek, a mam tu na myśli właśnie Hooray! It's a Death Trip gdzieś moje emocje ostudził i z kapeli w której pokładałem nadzieje podobne jak ówcześnie w Spiritual Beggars, stała się ona ekipą dla mnie ważną, lecz o statusie tracącym na wartości. Jedyne co wtedy i teraz nie wzbudza mojego ale, to fajna oprawa graficzna - poza tym ale mam. :) Żeby jasno się wyrazić, Hooray! It's a Death Trip fajnymi numerami jest wypełniona, tylko że to poprawne granie, które emocjami pod korek nie nabite i tych emocji ze mnie nie wyciskające. Jest tu taki nieźle bujający Handful of  Flies, są najlepsze na płycie American Powder i Man Posed, niestety reszta to tylko wyższe stany średnie, a tzw. vibe w nich dla pozyskania bezgranicznej sympatii konieczny, to nic szczególnego. Tym razem ta fuzja woodstockowego rocka z grunge'm bez dźwiękowej erupcji, a wulkan w którym może i wrze, tylko mruczy i bez większego efektu dymi. Może dlatego w dalszej perspektywie nie przejąłem się wielce, gdy po kolejnej studyjnej produkcji zespół zniknął. Odrodził się po raz pierwszy po zmianie wokalisty i nie było to odrodzenie imponujące. Po raz drugi odradza się teraz wraz z powrotem Ekwalla za sprawą Erthrise i to jest akurat powrót na poziomie Voodo Caravan. Co będzie dalej, cholera wie. Goście mają już bowiem długie i mocno przyprószone siwizną pióra i na stówę inne priorytety, niż podbijanie muzycznego świata. Nie ten czas, nie ten wiek. Ale fajnie że im się wycierać deski klubików jeszcze chce. Dlatego warto o nich wspomnieć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj