Muzyczne kroniki donoszą, iż przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, to czas kiedy już od kilku lat na dobre pożegnana została epoka hipisowska, zastąpiona bezkompromisowym punkowym buntem, a w szeroko spostrzeganym rocku wówczas kolejny przełom następował, bowiem surowe i zadziorne granie punkiem zwane, przyozdobione teraz sporą dozą gitarowej melodyjnej ekwilibrystyki popularność zdobywa jako tzw New Wave of British Heavy Metal. W tym gorącym muzycznym okresie drogi Ozzy'ego i Black Sabbath się rozchodzą, a wokalista dzisiejszej legendy rusza na podbój Ameryki pod szyldem własnego nazwiska. Udaje mu się to z nawiązką, bowiem wyskakując z ciężkich butów Sabbath i zakładając w zamian tenisówki osiąga szczyty amerykańskich list sprzedaży. Moment przełomowy i gigantyczny triumf, dzięki świeżej jakości i artystycznej odwadze. Niby na fundamentach sabbathowej estetyki ta jakość zbudowana i co ciekawe szczególnie korzystająca z dość chłodno przyjętych pomysłów z jakimi jego macierzysta formacja w schyłkowe lata siedemdziesiąte wchodziła, lecz jakże od nich okazuje się witalnością różniąca. Mr. Crowley, Crazy Train, Suicide Solution, czy Revelation (Mother Earth) błyskawicznie stały się hitami i z miejsca wyprzedziły tylko potencjalne przeboje z Technical Ecstasy i Never Say Die! Uwolniwszy się od toksycznej relacji jaka na pokładzie Black Sabbath zapanowała, dzięki odważnym decyzjom uratowana została autorytet legendy (Heaven and Hell, Mob Rules) jak i nowo otwarta droga dla Ozzy'ego. Miał człowiek na szczęście nosa do kapitalnych instrumentalistów i kompozytorów współpracujących, z nimi doskonała chemia zamiast przepowiadanej klapy przyniosła sukces ogromny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz