Ależ ta jeszcze względnie niedawno wypasiona czołóweczka to się postarzała. Nie ma w tym jednak zaskoczenia, bo rozwój grafiki komputerowej jest błyskawiczny i to na co tutaj ówczesne możliwości pozwoliły, dzisiejszy dzień surowo każe oceniać. Mam to przekonanie, iż możliwości techniczne to zawsze broń obosieczna i trzeba ogromnej wrażliwości w jej wykorzystaniu aby tandety nie przeforsować. Tim Burton zdaje się iż tutaj przesadził i jak smarkacz przeholował z zastosowaniem śmiałych rozwiązań w kwestii scenografii podrasowanej grafiką. Wyszło niby ciekawie ale kiczowato i sam pomysł na musicalową formułę już dzisiaj zdaje się mniej kontrowersyjny od właśnie pozbawionego umiarkowania posiłkowania się możliwościami technologicznymi. Wyszło tym samym bardziej groteskowo od pierwotnych założeń, a to przekonanie dopiero dzisiaj jest jak diabli wyraźne. Piętnaście lat i ząb czasu nadgryzł formę wizualną, jednak nie ma co dramatyzować, bo to przecież kino burtonowskie, więc programowo karykaturalne wrażenie estetyczne kroczy przed tym powiązanym z treścią. Wizja nastawiona na wzrokowe doznania, jak z filmu przez grafików animowanego i aktorstwo przerysowane, a do tego śpiewające dialogi. Quasi musical ożeniony z konkretną makabreską, który wzbudzał i wzbudza mieszane moje uczucia. Jak wspomniałem kiedyś przez wzgląd na śpiewającego Johnny'ego Deppa czy Helen Bonham Carter, a obecnie odbierającą ducha sterylność obrazu. Niemniej jednak (uśmiecham się) posiada jakiś wyjałowiony z emocji i pozbawiony gustu czar i na sto procent wyróżnia się własną tożsamością, a to chyba wystarczy bym go nie traktował jako porażki - choć rzecz jasna do moich ulubionych filmów Tima Burtona go nie zaliczę. W sumie jak większości z tego co sobie nie umyślił i potem pomysłu własnego w produkt kinowy obrócił. Powyżej chyba wystarczająco dałem do zrozumienia, ze Demoniczny golibroda z Fleet Street do nich nie należy.
P.S. W sumie to nie wiem czy nie powinienem się zebrać na odwagę i napisać że Tim Burton już dawno w moich oczach stał się zakochanym w tandecie artystowskim onanistą, o dziecięcej wyobraźni i bez niczego ważnego do powiedzenia. Napisałbym tak gdyby nie dwa trzy tytuły z jego dorobku, które przed tak radykalną oceną jednak go ratują.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz