Nigdy wcześniej i nigdy też później The Crown nie nagrał tak porywającego materiału. Ba! The Crown nie przyozdobił też koperty tak kapitalną wizualnie grafiką i całej artystycznie fantastycznej oprawy wkładki. Powiem jeszcze więcej, ekipa z anonimowego Trollhättan (już wiem, siedziba Saaba) nie potrafiła też (jak zdołałem ostatnio wybiórczo poznać) ubrać kompozycji w tak idealne brzmienie. Possessed 13 okazał się "apoteozą metalu w czystej formie", bowiem oddał hołd esencji gatunku, zawierając w sobie świetnie napisane zwarte szybkie strzały, monumentalne mięsiste walce i w przerwach pomiędzy nimi podbudowujące dumną atmosferę interludia. The Crown wypluwali potężne jadowite riffy, a ich sekcja rytmiczna nadawała im niemal bitewnego sznytu, dostarczając sadystycznej metalowej przyjemności maniakom gatunku. Kiedy pierwszy raz usłyszałem potknąłem się o własną szczękę i chwilę do siebie dochodziłem, dlatego pomimo upływu lat wciąż pamiętam ten moment i akurat ten materiał Szwedów wielbię. Wracam czasem też do Deathrace King, ale absolutnie na nowe rzeczy nie czekam z wypiekami, bowiem mnie od razu odstraszają te szablonowe okładki, a nuta nawet jeśli nie szoruje po dnie, a wręcz zasługuje na uznanie, to jednak z jakiegoś tajemniczego powodu nie porusza. Szkoda że po takiej petardzie wytracili pęd i zamiast rozwijać ten death'roll/thrash'roll w tym intrygującym kierunku, wbili się w gorsecik przeciętności. Poza P13 The Crown pozostaną już chyba do końca dla mnie akurat bohaterami drugiego, a nawet trzeciego planu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz