Kręcony głównie we wnętrzu pięknego nowoczesnego domu i w urokliwych przyrodniczo okolicach, obsadzony gwiazdami kameralny dramat Rogera Michella. Jego ostatecznie przedostatni niestety obraz, który przeszedł nieco bez należnego mu echa, a ja akurat teraz z poślizgiem na niego trafiam, bo zwyczajnie ubiegłoroczny The Duke zyskał moja sympatię i pobudził moje na nowo zainteresowanie filmami zmarłego przed rokiem brytyjskiego reżysera. Okazało się że było warto, a angielski charakter obyczajowego dramatu, to to co w nieskomplikowanej filmowej formie może bez wysiłku przez nieco ponad półtorej godziny zaabsorbować uwagę. Na filmowej scenie dość krępująca sytuacja z życia rodzinnego, pożegnalne Boże Narodzenie bez bożonarodzeniowej okazji, bowiem to ostatnie jak się okazuje w pełnym gronie spotkanie bliskich i okazja do tylko pozornie spokojnego przepracowania żalów, kwasów w relacjach rożnych, bardzo odmiennych osobowości - bo przecież w takiej sytuacji nie wypada ze swoimi żalami wychodzić przed szereg i mówić o tym co wieloletnimi tajemnicami, więc wpierw zakulisowo robi się gęsto, a wkrótce oficjalnie można kroić atmosferę. Bardzo mądry, choć niekoniecznie bardzo ekscytujący film o bardzo uniwersalnych życiowych prawdach, bez dzielenia włosa na czworo, a zamiast tej zbędnej czynności ze znakomitym powściągliwym poczuciem humoru i aktorstwem w punkt - gdy potrzeba minimalistycznym, gdy należy ekspresyjnym. Z takim też umiejętnym spojrzeniem z perspektywy kamery i doświadczonym rozumieniem istoty "małego" kina. To również rozsądnie sprowokowana dyskusja o legalności i ciężarze dla sumienia wspomaganego samobójstwa, czyli ważny wątek etyczny, normatywny i społeczny. Obraz autentycznie poruszająco zagrany i w fundamencie psychologicznym jako tekst sztuki napisany, więc wystarczająco silnie oddziałujący by dać się wzruszyć i poddać refleksji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz