Mógłbym w tym czasie obejrzeć coś z nowości, ale postanowiłem skorzystać z okazji, by zmierzyć się z kinem klasycznym, mówiąc precyzyjnie w środowisku koneserów kinem uznanym za ikoniczne, bowiem kinem niecodziennym, nietuzinkowym, szczególnie przez pryzmat czasu powstania i formy w owym czasie w kinematografii popularnej dominującej. Artystycznie to jest złoto - surrealizm tkany z alegorii i metafor, które gęsto wypełniają przestrzeń w miarę tylko standardowej koncepcji quasi biografii (scenki z życia, kluczowe epizody z przeszłości, które tworzą chaotyczną historię Gustawa Mahlera), w której nie bardzo wiadomo ile prawdy, a ile nieposkromionej faktami wyobraźni Kena Russella. Mimo jednak formuły wymagającej, film jest zajmujący nie tylko treścią, ale i wizualną prezencją, ze scenografią urzekającą atmosferą epoki oraz aktorstwem z charakterystyczną żarliwą szarżą oraz co niewątpliwie absolutnie nie zaskakujące, arcy wyrazistym tłem muzycznym. Koloryt tych dźwięków i ilustracyjnej oprawy sprowadzony został do kameralnej inscenizacji barwnego dialogu pomiędzy Mahlerem i jego żoną Almą, odbywającego się w czasie podróży koleją i równolegle w innym czasie, w domku na jeziorze, lecz w przypisach i na marginesie wyjaśniający tak wiele, w tak niespecjalnie jasny sposób. Obejrzałem i czuję się oczarowany bardziej chyba jeszcze niż zaintrygowany. Nie wszystko rozszyfrowałem, w dużej po prawdzie mierze utonąłem w interpretacyjnej toni, ale jako doświadczenie inne i specyficznie nastrojowe uważam za fenomenalne i warte dwóch godzin gapienia się w ekran.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz