Nie będę się wygłupiał i nie napiszę, iż na nowy krążek naczelnego quasi satanistycznego anty bohatera polskich mainstreamowych mediów czekałem z niecierpliwością i że kiedy Opvs Contra Natvram oficjalnie mógł być przesłuchany, to ja pędem w necie go wyszukałem. Napiszę jednak, że kiedy już wreszcie z czystej wyłącznie ciekawości, a może nawet i niezrozumiałego poczucia obowiązku udało mi się poświęcić czas jemu, to sam byłem zaskoczony, że potrafiłem tą bardzo racjonalnie ograniczoną do trzech kwadransów płytę na tyle intensywnie i rzetelnie zgłębić, aby bez poczucia zmęczenia, zniechęcenia i tym bardziej braku szacunku dla artysty (jak niby przecież pisać wiarygodnie o nucie, której nie jest się w stanie kilka razy odsłuchać?), stworzyć coś w rodzaju refleksji chociaż w minimalnym stopniu muzycznej, z tłem i kontekstami rzecz jasna przyciągającymi czasami uwagę bardziej od muzyki. Prawda jest taka, iż w moich oczach Behemoth nigdy nie urósł do rangi ponad dyskusyjnej ikony, ale też zawsze z pełnym szacunkiem myślałem o pracowitości Nergala i żelaznej konsekwencji z jaką wpierw wprowadzał, a wkrótce już osadzał własnego syna na szczycie sceny, bez korzystania z konotacji jakimi wspierały się te wszystkie ekipy zza Bałtyku. Taka żadna Polska, a taki szanowany zespół - nie ma mowy by to podważać. Problem jednak w tym że sam Darski ze swoim mentalem wyklętego i przeklętego, bardziej bawił niż porywał mnie do kibicowania jego osobie w słusznej przecież intelektualnie i etycznie konkwiście przeciwko religijnej hipokryzji. To mam mu jednakoż za złe, że pozwolił zrobić z siebie poniekąd błazna, a niezaprzeczalną pomocą w uzyskaniu niestety tak wątpliwej wartościowo pozycji, właśnie jego nabrzmiałe EGO i kompletnie utracony w międzyczasie dystans. Z tej kupy śmiechu już się gość nie wygrzebie i myślę, że jeśli z powyższym mentalem celebryty zacznie próbować, to tylko się ostatecznie pogrzebie. Najlepiej chyba zamknąć nieco niewyparzonego ryja, przestać robić sztuczny tłum (jaka tu niby Polska satanistyczna?) i skupić się na jakości kolejnych płyt i występów scenicznych, może nawet zarzucając coraz odważniej maskaradę wizualną. Bowiem jeśli z wizerunku Behemotha usunąć elementy kabaretowe, to może w takiej zmienionej konwencji stać go będzie na nowe otwarcie. Tyle tylko że jest strach - obawa jak taką radykalną przemianę przyjmą radykalni fani, którzy nie wiem czy już w tym momencie nie kręcą nosami, że Opvs Contra Natvram raz nie jest tak ekstremalne jakby chcieli, dwa nie jest tak epickie jakby liczyli i tak obrazoburcze jakby żądali, choć to ostanie najmniej przemianą uległo.
P.S. A co do meritum, którego we właściwym tekście zabrakło - Opvs Contra Natvram jest fajny i dlatego że jest fajny można mieć pretensje że jest niefajny. To mega profesjonalna robota - bez otwierania nowych wrót za którymi chciałby Nergal z kompanami odnaleźć własną tożsamość, bo grubo szytą tożsamość już Behemoth ma, a muzyce należy dodać tylko detali uwypuklanie. Tak właśnie brzmi w moich uszach OCN, jako album z mnóstwem pomysłów które jednak nie zmieniają charakteru muzyki Behemoth, a tylko dostarczają bardzo ciekawych smaczków i co najważniejsze warsztatowe możliwości instrumentalistów pozwalają na to, aby świetne wyraziste riffy podbudowane zostały kapitalnym rytmicznie tłem. Jak Panie Darski więcej będzie metalu w metalu, niż groteski w metalu, to ten metal będzie trwał. I to też od Pana do k**** nędzy zależy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz