wtorek, 18 października 2022

Zezowate szczęście (1960) - Andrzej Munk

 

Są takie filmy, które w sposób rozrywkowy doskonale i celnie opowiadają o życiu i wyłuskują niekoniecznie śmiertelnie poważnie prawdę o przeżyciach emocjonalnych, dodatkowo nie omieszkując czynić tego pouczająco na tle wydarzeń historycznych, w kontekście polityczno-społecznym. Zezowate szczęście Andrzeja Munka można by śmiało uznać za pierwowzór przygód Forresta Gumpa, oczywiście zachowując odpowiedni dystans zarówno w kwestii rozmachu produkcyjnego jak i okoliczności i miejsce powstania oraz wiedząc przecież, iż Robert Zemeckis opowieści o Piszczyku pewnie nie widział. :) Bohaterem szlachetny, lecz idealny dla ustrojów totalitarnych zewnątrzsterowalny pechowiec, starający dostosować się do oczekiwań epoki, demaskujący mimowolnie przywary i paradoksy realiów, zaplątany w cykle i wydarzenia, dojrzewający systematycznie i wpadający co rusz przez swoje "zezowate szczęście" w kłopoty i tarapaty, które siłą rzeczy przynoszą mu bagaż doświadczeń z których skrzętnie bezskutecznie korzysta i buduje własną jednak nieprzystającą do potrzeb chwili filozofię życiową. Jako atuty obrazu oraz rzecz jasna kierowniczej roli Andrzeja Munka wymienię oddziaływanie reżyserskiego autorytetu na rewelacyjną kreację zakręconego Kobieli, jak i niepośledni wpływ na charakter obrazu obsady towarzyszącej. Także oczywiście jak na tamte czasy nowoczesną formę firmowaną zdecydowanie tutaj akurat komediowym stylem Munka, korzystającą ze slapstickowej akcji i sposobu realizacji, dające razem ni mniej ni więcej tylko film legendarny - prawdziwy kanon, kopalnie cytatów. Sama natomiast postać Jasia Piszczyka zdążyła przez lata urosnąć do rozmiarów fenomenu i alegorii istnienia w rzeczywistości przedwojennej, wojennej i wreszcie socrealistycznej vel. peerelowskiej. Człowieka/bohatera "chaplinowskiego" poniekąd, ale też zdecydowanie dwuznacznego z punktu interpretacyjnego, bowiem tak samo godnego potępienia, instynktownie bezczelnego oportunistę, jak i wywołującego uczucia współczucia ofiarę systemu i historycznej karuzeli. Korzystając z okazji chciałbym wyrazić głęboki żal, że historia zarówno Kobieli jak Munka skończyła się w podobnych okolicznościach tragicznie. Szkoda potwornie taka młodo utraconych żyć, które mogły polskiej kinematografii dać jeszcze mnóstwo prawdziwego artystycznego dobra. Nie mogłoby być inaczej, gdyby los nie był tak okrutny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj