Rozdziewiczając właśnie nowy krążek partnerki Kjetila Nernesa, stałem się mimowolnie ofiarą tak samo własnej niewiedzy wynikającej z braku wcześniejszego riserczu, zanim album pojawił się w zasięgu, jak znikomej jednak wiedzy dotyczącej początków kariery artystki, która zanim poznała lidera Årabrot i postanowiła dzielić swoje dalsze życie uczuciowe z nim i wspólnie pracować także zawodowo, była znana na zdecydowanie bardziej mainstreamowej scenie. Żadna to dla mnie ujma, iż nie sięgałem głębiej w jej dyskografię, bowiem początki artystycznej kariery, to jednak raczej standardowy elektroniczny pop, a ciekawie zrobiło się dopiero wówczas, gdy została silnie zainspirowana tak osobowością Nernesa, jak i tworzoną przez niego muzyką. Stąd nie zatrybiłem, że Private Collection, to jednak tylko stare w nowej odsłonie, a na jego treść kompozycyjną składają się niemal wyłącznie wcześniej już nagrane utwory - tym razem zaaranżowane skromniej, bo quasi akustycznie i nagrane (akustyka pomieszczenia bomba) w warunkach zimnej przestrzeni prywatnego studia zorganizowanego we własnym domu, który to (wtajemniczeni wiedzą) byłą chrześcijańską świątynią. Zmusiłem się w tej sytuacji do wysiłku i tak sprawdziłem skąd każdy kolejny numer pochodzi, jak w większości przekonałem też jak brzmiał w wersji pierwotnej. Pokrótce (jeśli czegoś nie namieszałem), 3 kompozycje z ostatniego dotąd albumu, 2 z poprzedzającego go Apocalypse Pop, po jednym z wydanego w roku 2012-tym Highwire Poetry i nagranego już prawie dwie dekady temu debiutu oraz jeden leciwy singiel, dalej Tokyo By Night z epki o tym samym tytule skrojonej we współpracy z kimś takim Hook N Sling oraz (jak się okazuje jednak) samotny nowy numer pt. Traces of Me. Ufff, chyba udało się uporządkować. :) Powstał tym samym album, który na starcie kiedy oczekiwałem pełnego nowego materiału mnie rozczarował, jednak już po pierwszym odsłuchu skubaniec kompletnie OCZAROWAŁ. Bowiem mezzosporan (tak piszą) Karin wsparty subtelną potęgą organów zabrzmiał zjawiskowo, a stworzone na ta okazję skromne aranżacje z mnóstwem detali, okazały się idealnie łączące majestatyczny charakter wykorzystywanego pogłosu i wręcz cudowne linie intymnego śpiewu i wystarczająco wyrazistych melodii, aby finalnie poczuć, że każda z pieśni ma własny charakter i własną siłę oddziaływania. Gdyby wyszło słabo miałbym do Karin pretensje, że miast skupić się na ewolucji i rozwijaniu wątków z Church of Imagination traci czas na niepotrzebną archeologię. Okazało się tymczasem, że będąc w tym miejscu transformacji stylistycznej, dała wykopaliskom całkowicie nową twarz dźwiękową i nawet te perełki najnowsze usłyszałem na nowo/świeżo i jestem ich surowym obliczem urzeczony. Private Collection to rzecz wyjątkowa, której sound zarejestrowany w niecodziennych okolicznościach miejsca HIPNOTYZUJE i PORYWA w podróż do jądra istoty jej muzyki. Tam jest cudnie i nie ma się ochoty, szczególnie kiedy wczesny mrok przybywa stamtąd ulatywać - tego zjawiskowego miejsca dla zwyczajnego tu i teraz opuszczać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz