Zauważyłem że przeważają opinie, iż "Owieczka" nagrała najlepszy w swojej historii krążek i tak samo jak spore grono fanów komentujących ich fanpage'a, tak naturalnie z taką oceną Omens zgadzają się sami muzycy. Nie stwierdzę poniżej nic, co by mogło świadczyć, iż dziewiątego długograja w ich karierze nie uznaję za bardzo udany, ale też nie jestem tak jednoznacznie w stanie się zgodzić i zbić piątkę (w przypływie szalonego entuzjazmu) z maniakami, że to szczyt dotychczasowych szczytów LoG. Sypią na Omens niewątpliwie znakomitymi riffami i dociążają maksymalnie swoooją nutę znakomitymi (napiszę po polsku) brejkdałnami, a każdy wałek to wokalny mega popis scenicznego przeskurw...iela Randy'ego. To jest w tym segmencie roboty (napiszę po polsku) frontmeńskiej zwierz przekurw dziki i twierdzę, że bez niego "Owieczka" byłaby jednym z wielu przedstawicieli modern thrashu, a nie jego od już ponad dwóch dekad motorem napędowym, który nigdy nie zawiódł. Nie mam żadnego problemu z Omens oprócz drobiazgu ograniczającego się do zdecydowanego przeniesienia środka ciężkości z kombinowania w zakresie rytmiki (dokładnie okładanie bębnów) na wiercenie we łbie riffem i (o to mi przede wszystkim chodzi) chwytliwością wynikającą z wyrazistości refrenów. Nie jest to w sumie nic nowego, bowiem od dawna już Lamb of God jest przebojowe, ale odkąd za bębnami nie siedzi Chris Adler, to ich aranżacja idzie zwyczajnie w siłę, kosztem finezji. Nie mam jednak pretensji jakichkolwiek do Arta Cruza, bo gość wie jak nabijać i wywijać, ale zdaje się iż uderza mniej w centralki, może też talerze i być może tym samym muzyka amerykanów staje się bardziej hard core'owa, może wręcz metal core'owa niż thrashowa. Odpalam właśnie Ashes of the Wake i utwierdzam się w tym przekonaniu, po czym odsłuchuję Sacrament i stwierdzając że uwielbiam od startu Omens, to czy jest on najlepszy w dyskografii? Hmmm... tym bardziej że po drodze był jeszcze Sturm Und Drang z genialnymi gościnnymi wokalami Chino Moreno i Grega Puciato!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz