Można by podejrzewać, że Chrzciny Jakuba Skoczenia są oczywistym wykorzystaniem popularności nagrodzonej kilka lat temu w Gdyni Cichej nocy. Jest to uzasadnione przekonanie, jakkolwiek łącznik skojarzeniowy w postaci uniwersalnie zagmatwanych rodzinnych relacji i sytuacji rytualnej obrzędowości (wszelkie na wielu poziomach złożoności interakcyjne niedopowiedzenia śmiertelnie poważnie ale i też groteskowo gdy człowiek ma komfort spojrzenia z dystansu uwypuklających), to tylko punkt wyjścia do tak w przypadku Piotra Domalewskiego, jak i Jakuba Skoczenia myślę autorskiego rzeczy stanu na potrzeby kina zinterpretowania. Tutaj też czas akcji i wynikające z niego okoliczności społeczno-polityczne tła są inne, a wybrana niedziela 13 grudnia 1981 roku dostarczała kolejnych punktów zapewne do zainteresowania, tak zaawansowanego wiekowo, jak i myślę także ciekawością poznania czasów dawno minionych względnie młodego widza. Także (ten tego), marketingowo produkt zdawał się uszyty na miarę i nie będę kitu wciskał, że mnie też jego premiera (mimo że w praktyce jak się okazało zignorowana), to na tyle skutecznie zainteresowała, że jak przedwczoraj wywęszyłem okazję na seans, to natychmiast ją wykorzystałem. Nie będę się jednak zbytnio rozpisywał, bo jak się okazało to nie ma o czym i przyczepię się (bo lubię bywać złośliwy) do najsłabszego ogniwa. Tak się chóralnie chwali Figurę i nawet nie szczędzi nominacji więc odnoszę wrażenie, że tylko ja miałem problem z Chrzcinami właśnie przez tą typową i nawet w takim zasadniczo innym od dotychczasowej specyfiki ról aktorki gatunkowym obliczu męczyło mnie to jej pieprzone wzdychanie! Gdyby nie forsować jej wątpliwego talentu dramatycznego i zaangażować kogoś kto nie budziłby wątpliwości natury autentyzmu z pewnością wyszłoby to wykonanej pracy zespołowej na dobre (jej postać wszystko próbuje na bieżąco cerować, chaotycznie na potrzeby „żeby ludzie się nie dowiedzieli”, "żeby za wszelką cenę spokój był" łatać rodzinne dziury i przetarcia, ale ja jej w tej roli nie wierzę i co zrobić). Wyglądałoby to dla oczu lepiej, gdyby nie niezrozumiałe obsadzenie aktorki z obciążeniem ról charakterystycznych, które jak są wyłącznie komediowe, to nawet znośne. Po cholerę to było, czemuż to ja też się oszukiwałem ufając że Figura tego nie spieprzy oraz dlaczego tylko ja to widzę i mam z tym tak decydujący o ocenie problem? Chociaż nie powinienem całej winy zrzucać na Figurę, bo ogólnie, bez względu na całkiem niezły sukces komercyjny spec od tandetnych seriali na tym projekcie artystycznie się wyłożył. Zawód cholera, duży zawód - gdybym wcześniej wiedział za jakie pierdoły dotychczas Skoczeń odpowiada, nie miałbym wysokich oczekiwań i kto wie, nie krytykowałbym z takim zapałem. Ale jest jak jest i mimo że no trudno, nie takie porażki polskie kino widziało, to jednak słabo się czuję, że mnie rozczarowano.
P.S. Szeroki kąt spojrzenia kamery, jej podążanie płynne za postaciami, ten nowoczesny sznyt operatorski wraz z archaicznym motywem muzycznym idealnie równoważącym współczesne ze starym oraz bardzo sentymentalnie trafiona scenografia i charakteryzacja, to im tutaj wyszło - żeby nie było że (ino tylko) bym się czepiał. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz