piątek, 3 marca 2023

Host - IX (2023)

 

Stało się to, co aż przez dwie dekady w powietrzu wisiało, a że wydarzyło się dopiero akurat teraz, to nie jestem  zaskoczony. Nick Holmes wraz z Gregiem Mackintoshem powołali do życia grupę, która jak kumaci wiedzą, swoją nazwę i inspiracje muzyczne zaczerpnęła z kontrowersyjnego albumu Paradise Lost. Jak wówczas Host zostało przez fanów Brytoli odebrane, fani-weterani gotyckiego doom-metalu pamiętają, a jak dzisiaj spostrzegany jest ten kontrowersyjny materiał i jak bardzo przez lata zmieniła się jego percepcja, to oni też wiedzą doskonale. Dzisiaj bowiem ejtisowe syntezatorowe granie powróciło do łask i przeżywa chwilowy renesans, więc jak nie teraz, to kiedy lepiej odświeżyć pomysł "udepeszowywania" lub jak sami muzycy wolą "uERASUREowywania" pomysłów. Tyle że to tylko na papierze tak prosto wygląda i debiutancki krążek Host w zamyśle jest wprost kontynuacją koncepcji z albumu z 1999 roku, bo faktycznie wiele zależy tutaj od brzmień parapetu (loopów, sampli), ale mam też wrażenie, iż IX w wielu fragmentach wbija w klimaty w jakich przez kilka płyt po wydaniu wyżej wymienionej Paradise Lost powoli powracali do brzmień bardziej gitarowych, jak i jestem skłonny poddać pod dyskusję tezę, że niniejszemu debiutowi niedaleko także do estetyki One Second (1997). Chcę przez to powiedzieć, iż IX to zaiste klimaty czysto elektroniczne, ale sporo tutaj także wtrętów odpowiednio do stylistyki syntezatorowej, melodyjne gitarowe motywy wplatających. Ponadto charakter właśnie aranżacji jest tak specyficzny i z miejsca przypisywany temu co Paradise Lost robiło tak na wspomnianym One Second, jak kolejno Believe in Nothing i Symbol of Life, że słuchając tych dziewięciu numerów mam wrażenie jakbym odtworzył któryś z powyższych z przeszłości albumów. Mam zatem mieszane uczucia, bowiem był czas kiedy całkiem często korzystałem z możliwości kontaktu z nimi, ale z latami pozostawianymi za sobą i jakością konkurencji (szczególnie obecnej), wiem że takie pierwsze z brzegu akcje The Black Queen, Crosses, ostatnie dwie Ulver, czy znacznie bardziej intensywnie eklektyczne w postaci kompozycji Algiers, niestety zostawiają archaiczne konstrukcje Host daleko w tyle. Stąd pamięta Mariusz jak trochę większym cielęciem był i że się jarał, ale wie też Mariusz, bo już jest innym Mariuszem, że są tacy co nawiązują do ejtisowego new romantic/gotyku/new wave/synthezatorowego popu finezyjniej, a przez to tradycyjna, a wręcz pospolita brzmieniowo propozycja Host nie będzie posiadała siły na mnie oddziaływania długookresowego. Już teraz po weekendzie od premiery za proste to, za szybko nużące i zbytnio przewidywalne, przez co ekscytacji w odsłuchach jak na lekarstwo i nie zmieni tego ogólne (fanowskiej opinii publicznej) przekonanie, że warsztatowo wyszło mega i należy tą historie ostro promować, wrzucając nawet na okładki bardzo ambitnych muzycznych periodyków. Ja przynajmniej przed obliczem IX nie przyklękam i też nie mam powodu aby je miażdżąco krytykować. Ot powstało, przeleciało, może będę sięgał sporadycznie, ale podekscytowanego oczekiwania na dalszy rozwój tej historii z mojej strony nie będzie. Tak to widzę i się wyrazić własnego zdania nie wstydzę! 

P.S. Napisałem tekst w poniedziałek, odłożyłem go na bok i w międzyczasie jeszcze kilka razy poczułem potrzebę powrotu do IX, a efektem tejże jest piątkowe przekonanie, że nie jest tak miałko jak na początku myślałem, a wręcz kilka z nutek tak mocno mi się wkręciło (My Only Escape na przykład), że nucę je sobie pod noskiem uparcie. Wniosek jest zatem taki, iż jak słyszę te mega typowe dla Grega melodie, to nie pozostaję obojętnym, nawet jeśli mam świadomość ich nikłego, albo wprost kompletnie żadnego znaczenia dla rozwoju mojego gustu - jeśli oczywiście okoliczności będą sprzyjać tej Mariuszowej ewolucji. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj