niedziela, 7 grudnia 2025

Ministranci (2025) - Piotr Domalewski



Nastawiłem się na okoliczności czasowe milenijne (tak to zwodniczo wyglądało i wynikało ze zwiastuna), a dostałem wprost zaskakującą poniekąd współczesność. Te dzieciaki i te formy spędzania wolnego czasu, bliższe bowiem czasom mojego dorastania lub pokolenia o dekadę późniejszego, niż tego jakie ja na przykład mam (nie wyłącznie) wyobrażenie o dzisiejszych smarkaczach i ich spostrzeganiu realiów istnienia. Nie wiem czy Domalewskiego nie poniosła osobista nostalgia i w świat TERAZ wcisnął za wiele rzeczywistości z własnej pamięci, ale uczucie jakie mi towarzyszyło mocno orbitowało wokół tego podejrzenia. W kwestii natomiast warsztatowej i w segmencie treści, Domalewski opowiada historię prosto z mostu, bez właściwie niemal do finału metafor czy w całej rozciągłości półśrodków. Wzrusza raz odrobinę, raz gigantycznie i niesie w przekazie ten właściwy rodzaj dobra, między innymi czyniąc z czterech małolatów rodzaj sympatycznej "trupy" Robin Hooda, zabierającej bogatym, by oddać biednym. W kontrowersyjnie przyjaznej i nie unikającej tym samym krytyki instytucji formie, rozpoczyna od przekonania, iż przyczyną wszystkiego są źli ludzie, a dalej udowadnia że małe gesty potrafią czynić cuda, bez względu, iż świat widziany oczami dziecka to oceny i wnioski intuicyjnie trafne, ale rozbijające się swoją naiwnością o złożony ich charakter realny. Stąd na biedę i te wszystkie kłujące w oczy patologie patrzy nieskomplikowanie i w tej perspektywie są one takie oczywiste, że trudno nie uznać pozornie, że zostały potraktowane instrumentalnie jako narzędzie do osiągnięcia celu poruszania serduszek. Nie mam oto wszakże pretensji, bowiem to dobre poruszanie i oddaje prostą perspektywę postrzegania otoczenia i okoliczności przez młode oczy. Tym bardziej, iż bohaterowie wzbudzają kolosalną sympatię (całkiem do rzeczy te aktorskie łebki, z uwagą przeniesioną na tego najmłodszego - najfajniejszego), a finał jako konstrukt nieco przeforsowany, posiada jednak nie tylko oczywistą alegoryczną biblijną sugestię, ale mocy przemawiającej do wyobraźni i odnoszącej się do potęgi prawdziwej przyjaźni nie można mu odmówić. Zatem jeśli miałbym wybierać to co w Ministrantach było dla mnie najtrwalej oddziałujące, to prócz fundamentalnych dobrych, czystych intencji twórców z pozytywnym vibem, to wybiorę drugiego w kolejności, znakomitego rapsa nagranego z łapy na karuzeli oraz scenę finałową - scenę która buduje i wiąże, tak bratersko archaicznie skutecznie.

P.S. Wiem, w tym filmie był Kościół, ale żebym poczuł się sprowokowany aby o jego roli i obliczu wspomnieć szerzej, a tym bardziej się nad nim pochylić czy użalać, to jak widać nie. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj