Od giganta hollywoodzkiego kina sensacyjnego, to rozgrywające się w ciasnej przestrzeni okrętu podwodnego głębinowe widowisko i jak pamiętam gdy młodzianem byłem, kawał soczystej jankeskiej produkcji, która nie grzeszyła zarówno typowym amerykańskim patosem (bombastyczna muzyka Hansa Zimmera i patriotyczno-mocarstwowe uniesienie), ale i na szczęście miała w sobie kapitalne napięcie zbudowane sprawdzonymi wówczas już od lat przez speców od hiciarskiego kina metodami. To jednak oprócz powyższego też niespodzianie dobre kino psychologiczne, bo ta wojna nerwów pod powierzchnią oceanu sugestywnie oddana poprzez rywalizację dwóch silnych osobowości odpowiedzialnych za okręt i KRAJ. Rozumiejących konsekwencje, ale zupełnie inaczej spostrzegając swoją dowódczą rolę. To ambicja i zdrowy rozsądek, logika i emocje w starciu - poddane ciśnieniu presji odpowiedzialności. Dobrze się oglądało i myślę że jeśli dzisiaj już tak ta wojenna rozgrywka nie kopie równie mocno, to film młodszego z braci Scott jako przedstawiciel gatunku i współcześnie pozostawiony dla potomności ambasador sposobu kręcenia sprzed lat, nie zestarzał się na tyle by w oczy kłuły jego jakieś gigantyczne słabości. Jeśli nawet one dostrzegalne, to nie są zależne od czasu kręcenia, lecz od charakteru stylistyki, a techniczna kwestia na tyle już wówczas była zaawansowana i z odpowiednim wyczuciem przez Tony'ego Scotta zastosowana, że uśmiech politowania ze strony przyszłych widzów nie grozi. Dlatego mam do Karmazynowego przypływu sentyment i pamiętam go jako klasyk na poziomie Polowania na Czerwony Październik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz