niedziela, 15 maja 2022

Death on the Nile / Śmierć na Nilu (2022) - Kenneth Branagh

 


Podkreślę jeszcze raz, wszak jest druga okazja, iż Kenneth Barnagh robi filmy o Poirocie, tak jak Guy Ritchie swego czasu o Sherlocku Holmesie i Doktorze Watsonie. Wycacane, wymuskane, lśniące od postprodukcyjnych zabiegów, połyskujące od ich efektownego oddziaływania - fajerwerkowe błyskotki, a merytoryczne wydmuszki. Morderstwo w Orient Experssie przed kilku laty, a teraz drugi chyba największy hit serii o belgijskim detektywie, czyli Śmierć na Nilu. Był jeden w gwiazdorskiej oprawie, jest i drugi w może tylko odrobinę mniej wykwintnym aktorskim towarzystwie, a cała reszta myślę bliźniaczo podobna. Pomysł wizualny właśnie z wszędobylskim green screenem oraz mniej lub bardziej swobodne potraktowanie tekstu źródłowego, z (co akurat zaskakuje dość mocno) ofensywnie wyeksponowanym podtekstem seksualnym (choć oczywiście bez chamstwa), w którym trzeba przyznać żar, pasja i namiętność są fajnie wyraziste. Ogólnie jednak kino to typu, możliwości produkcyjne ponad głębię charakterologicznych niuansów i relacji między postaciami. Skoncentrowane na efektach kosztem artystycznego wdzięku - nie pozbawione kompletnie indywidualnego charakteru, ale z jak dla mnie nietrafioną jego koncepcją. Jeśli Branagh próbował zdyskontować popularność klasycznych adaptacji dwóch wymienionych - odpowiednio tej Sydney'a Lumeta z 1974 i tej Śmierci na Nilu Johna Guillermina z Peterem Ustinovem (1978), to nawet nie otarł się o tą ich kultowość i chyba sobie gość kolejne ewentualne pomysły na adaptacje książek Agathy Christie. Taka prawda!

P.S. O czym ta historia każdy wie - chyba że, hmmm... że ma dopiero lat naście lub żył do tej pory w całkowitej izolacji od popkulturowych ikon. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj