poniedziałek, 23 maja 2022

Green Day - Dookie (1994)

 


Debiut to był czy nie debiut (w rzeczywistości trzeci album), nie ma większego znaczenia. Green Day bowiem wbił na scenę za sprawą Dookie (a niby taka sytuacja beznadziejna ;)) z taką siłą, że wszelka przeszłość studyjna była tylko jakąś garażową dłubaniną nastolatków, a Dookie dopiero świadomym albumem. Zatrząsł się mainstream w posadach, a nie łatwo było o wzbudzenie jakiegoś nowego, znaczącego zainteresowania, bowiem czasy to były oczywiście dominacji Nirvany i być może też dzięki jej niebywałemu sukcesowi punkowe odłamy wbiły na salony. Ultra melodyjny punk rock z Dookie, to top topów i do dzisiaj w gatunku (pewnie za oceanem wciąż smarkaczy względnie pobudzającym) rzecz przez starych swoim pociechom jako kult wciskana. Bez względu na to czy lubię, to z pewnością szanuję. Gdzieś doczytałem że sprzedało się szesnaście milionów egzemplarzy, masa nagród branżowych została przytulona, spłynął splendor i te wszystkie strzelające w połowie lat dziewięćdziesiątych korki od szampanów nie pozwalają mi do dzisiaj przechodzić obok Dookie obojętnie. Ponadto teledyski do Basket Case, Longview i When I Come Around opanowawszy ramówki stacji muzycznych, tak samo jak podobne hiciory The Offspring przykuły uwagę dojrzewającego, nieco już starszego nastolatka. Stąd dla mnie to taki krążek z sympatią traktowany i uwaga, wcale nie słuchany. :) Absolutnie też dalsze koleje losu Green Day mnie nie interesowały, ale pamiętam i mam świadomość że ten zespół nie zatrzymał się na Dookie, tylko konsekwentnie poważną armię fanów budował. Ponadto Dookie katapultując Green Day do kategorii super gwiazd uczynił to, co obecnie nie jest już nawet do wyobrażenia. Wdrapał się na te cholerne szczyty list sprzedaży i namieszał masowo gówniarzom w głowach, tak jak dzisiaj żadna rockowa ekipa nie jest w stanie, więc czuję się w obowiązku posiadać go zarchiwizowanego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj