środa, 25 maja 2022

Evergrey - A Heartless Portrait (The Orphean Testament) (2022)

 


Evergrey nie zwalnia tempa, Evergrey w ostatnim czasie wręcz ten rytm wydawania nowych krążków podkręca. Dość stwierdzić iż od 2014 roku A Heartless Portrait to piąty album grupy, to jeszcze pomiędzy obecnym a jego poprzednikiem przerwa, to jedynie nieco więcej niż rok. Zaiste ostro to podkręcony cykl wydawniczy i w takiej sytuacji zawsze pojawia się obawa czy za cyklicznością bardzo intensywną, w sukurs idzie płodność na wystarczająco wysokim poziomie. Nie ma obaw, Evergrey ponownie dostarcza doskonały materiał, w równie doskonale obsłuchanej własnej stylistyce, która trzymając się od lat szeroko rozumianego dark heavy metalu, z progresywnymi inklinacjami, za każdym jednak razem potrafi ekscytować. Niby niczego wielce świeżego nie proponują, ograniczając się do eksplorowania poletka gdzie całą robotę wykonują świetne aranżacje wokalu i mocno emocjonalnej maniery w głosie Toma Englunda, wspomaganej bombastycznym klimatem zbudowanym z klawiszowej ornamentyki na fundamencie dość prostej rytmiki i kapitalnych harmonii gitarowych z chwytającymi za serducho nie tylko gitarowymi solówkami - a jednak w tym ich mocno udramatyzowanym i chwytliwym stylu zawsze jest mocarny sznyt i potężny ładunek magnetyczny. Mnie on za każdym razem bezwładnie do krążków Evergrey przyciąga i nie ma siły abym mu nie uległ, przynajmniej przez kilka tygodni, czasem nawet w porywach miesięcy po premierze. Najnowszy materiał nie jest tutaj wyjątkiem - jest wszystkim tym co dotychczas w Evergrey ceniłem i czemu ulegałem. Jest wspaniałym przykładem, że heavy metal czy power metal przy całym swoim czasem nazbyt kiczowatym obliczu zatopionym w patosie podniosłej atmosfery, nie musi być właśnie prostacko banalny czy tandetny. Może być wzruszający, może być poruszający - może wreszcie wprost wyzwalać w słuchaczu piękne ciepłe emocje, ale i posiadać ambicje sięgające artystycznych standardów wprost z metalu progresywnego czy art rocka, okraszanego w dodatku symfonicznym rozpasaniem. Gdybym miał polecać komukolwiek do tej pory z dźwiękami tworzonymi przez Szwedów niezapoznanemu jakikolwiek reprezentatywny ich krążek, bez oporu A Heartless Portrait wskazałbym w pierwszej kolejności, bowiem uznaję iż trzynasty album w ich dyskografii jest zdecydowanie jednym z najlepszych i najbardziej oddających istotę ich twórczości. Dla mnie (jak się okazuje i nie protestuję :)) duszy wrażliwej, każdy z nich był w swoim czasie co najmniej nieobojętny i każdy kojarzy się z silnymi emocjonalnymi uniesieniami, a ten właśnie do tej kategorii należąc, mimo iż na wyjątkowo ważny, czy przełomowy w moim życiu moment nie trafia, to otwiera mnie na wszystkie te wstydliwie tkliwe uczucia, które z wiekiem jednocześnie słabnąc, jeśli uderzają precyzyjnie, to są silniej niż zazwyczaj to bywało odczuwalne. I to jest zwyczajnie miłe. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj