sobota, 21 maja 2022

The Offspring - Smash (1994)

 


Wbiłem ja ostatnio po całości w nostalgiczne pierdy i bijąc w sentymentalną nutę dotarłem przykładowo i ku mojemu absolutnemu zdziwieniu w miejsce, gdzie akurat trafiła mi się perełka w postaci Time to Move szwabskiego H-Blockx. Ale o tym już wystarczająco szeroko było, a teraz zamiast funky hard-core'a pójdę odważnie we wspomniki punk rockowe i zaraz na pierwszy ogień odświeżam Smash (w póżniejszej fazie irytująco jajcarskich) jankesów, którzy chyba nawet do dzisiaj coś tam w branży skrobią, lecz mnie to nic a nic nie obchodzi i jeśli o nich nawijkę podejmę, to wyłącznie w obrębie czterech krążków. Smash to był ten trzeci, najgłośniejszy - ten który im popularność zdobył, zapisał się w historii wesołej stylistyki i okazał się szczytem ówczesnych możliwości. Tak jak ostentacyjnie zaznaczę że punk rock to od dawna nie moje pole do obrabiania, a i dawniej też nie bywało bym szalał za grupami z takiej półeczki, to jest cholera kilka materiałów do których słabości muszę i przyznać i wstydzić żyć z tak mało ambitnymi sympatiami. No ale przecież nie sposób być dzieckiem przełomu ejtisów i najtisów, do tego wychowanym na gitarowej muzie, które nie wyło do odbiornika telewizyjnego refrenu Self Esteem, czy już po zakupie kasety ze Smash i dalszym akcjom promocyjnym w postaci kolejnych singlach z obrazkiem do skocznego Come out and Play nie przytupywało, bądź nie wywijało łbem podczas kontaktu z (moim ulubionym) Gotta Get Away. To jest moja młodość, na równi z postępującą równolegle metalową edukacją, a że człowiek w mrocznej jaskini swojego pokoju oddawał się obrzędom czcząc śmiertelnie poważnie i tak samo komicznie głupio kult Pana Szatana, jak w zimowym anturażu równie ochodzo uprawiał łyżwiarstwo, a w letnich promieniach słonecznych zasuwał w butach na kółeczkach, to i z towarzystwem skate'owym miał epizody towarzyskie, a skejci to podwówczas w amerykańskie brzemienia rockowe celowali. :) Także ten tego i owego bohater opisanych akcji łyknął muzycznie niemal wszystkiego, bo znajomki to nie byli jakieś tam discopolowe popierdółki, tylko z krwi i kości kontestatorzy. :) Dlatego nie ważne jest że Smash tak jak fajnie luźnym punkiem pociśnie, to też fragmentami nazbyt prostymi motywami rozśmieszy. Ważne że zrobił mi późne dzieciństwo i okres dojrzewania, tak jak zaznaczyłem na spółę z brutalnymi czy mrocznymi dźwiękami - dbając o równowagę! I jestem wdzięczny, bo im szerszy kontekst obserwacyjny tym szybsze, trwalsze i bardziej świadome przyswojenie reguł, zasad i takich tam. Albo bardziej ich podważanie, bo do k nędzy, po coś się ten rock narodził.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj