Kąśliwa satyra na korporacyjną rzeczywistość. Bliska orwellowskim wzorcom, ale wprost nawiązująca do klasycznego hollywoodzkiego kina Franka Capry. Malowniczo zainscenizowana, tak że dla oczu przyjemności nie szczędząc, fantastycznie w ten bogato dekorowany świat wciąga. Tak nie tylko po coenowsku wszystko architektonicznie i charakterologicznie zaaranżowane, bo czuć inspiracje burtonowskie, także oczywiste skojarzenia z fantazjami gilliamowskimi - jakby forma miała dominować nad treścią pozornie, a przekornie treść tu równie istotna, bo to przecież film zacnych i szczwanych intelektualistów. Postaci intensywnie jaskrawą kreską szkicowane, więc i mocno groteskowo przerysowane, aż po skrajnie wręcz karykaturalna pozę, aby wyraziście wyciągnąć z nich ich immanentną absurdalność i poddać dosadnie prześmiewczej interpretacji. To nie jest jednak to co Kosy najbardziej u Coenów lubią, bo lepiej kiedy mniej symbolicznego szaleństwa komedyjkowego, a więcej surowego realizmu. To jest bezdyskusyjnie gites i w punkt, ale aby nie poczuć w trakcie seansu znużenia i nie doświadczyć poczucia niezrozumienia, trzeba się zawsze na taką formułę przestawić i odpowiednio do niej i od niej zdystansować. Wtedy jest fajnie i można się doskonale wyluzować wciągając w daleką od banalności satyrę oraz rozkoszować genialnym mimicznie aktorstwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz