Siedziałem jak wryty, totalnie zahipnotyzowany, wpatrzony niczym w transie w przesuwające się obrazy powstałe w wyobraźni Roberta Eggersa i przeniesione z monumentalnym rozmachem, ale i wyczuloną artystyczną manierą na ekran. To nie było więc zwykłe filmu oglądanie, bo i obraz absolutnie do kategorii zwyczajnych nie należał i nie mógł już w założeniach należeć, skoro za jego powstaniem kryła się osoba, która za sprawą produkcji o niekwestionowanym walorze oryginalności w ciągu kilku lat zdobyła solidną przychylność krytyki i równocześnie uznanie posiadającego wysublimowany gust widza. The Northman nie jest może tak "diabelsko" sprofilowany jak The VVitch: A New-England Folktale ani tak wizualnie ascetycznie sugestywny jak The Lighthouse, ale z pewnością jest tak samo zajmujący i niepokojący jak obydwa i posiada dodatkowo w sobie wprawiający w lęk pierwiastek obrzędowy oraz rozmach epicki, jaki w tym rodzaju opowieści był absolutnie konieczny. A że umysł Eggersa to jakaś odjechana struktura, rzemiosło jego od początku kariery na poziomie ponadprzeciętnym, to powstał obraz z mnóstwem dopracowanych detali (przede wszystkim muzyka oraz do niej ludowa choreografia) i klimatem kunsztownym oraz zaciekle wgryzającym się w podświadomość - także z kreacją Nicole Kidman, której w takim anturażu i z takim obłędem w oczach nie mogłem się spodziewać. Poza tym cała scena, czyli spektakularne widoki z dziką surową przyrodą w dalszym planie. Wiedźmy, klątwy, zbrodnia i wcale nie taka bezdyskusyjna kara - niczym z klasycznej szekspirowskiej tragedii historia wendety, lecz z jeszcze głębszą i bardziej błyskotliwie przemyconą, wciąż aktualną puentą. Brutalny świat prostych zasad - oko za oko, ząb za ząb, zemsta jak religia, wręcz religia zemsty. Prymitywne potrzeby zaspokajania żądzy krwi i dominacji. Podboje za wszelką cenę, bez skrupułów podążanie za instynktem. Krwawe wierzenia, pozbawione głębszej niż tylko pozorna logiki działania, godne potępienia akty bezsensownej brutalności, najbardziej odhumanizowane dzikie zwierzęce żądze i kult siły fizycznej. Równocześnie dominacja ducha walki, prymat siły ducha i równolegle ta bzdurna przemoc, jako codzienność. Bo czasy Wikingów to żadne romantyczne pitolenie, to testosteron w żyłach i umysł pochłonięty walką, pławieniem się w glorii ziemskiej chwały zdobywcy aby po heroicznej śmierci dostąpić zaszczytu przekroczenia bram Walhalii. Jeden z najlepszych i najbardziej sugestywnych obrazów obnażających absurdalność działań przemocowych z pobudek jak się przyjęło przyrodzonej naturalnie gatunkowi mściwości, tak soczyście i intensywnie epatujący tąż brutalną chęcią dążenia do sprawiedliwości. Jednej i jedynej, widzianej i rozumianej z subiektywnej perspektywy bardzo wąsko otwartych oczu, zaślepionych gwałtownymi emocjami. Eggers odarł epokę wikingów z przypisanego jej przez popkulturę romantyzmu, uwypuklając w zamian rolę masowej hipnozy na bazie obrzędowości i ja to bardzo szanuje!
P.S. Spirala nienawiści, krąg zemsty - trwaliśmy w nim, trwamy, trwać będziemy i tylko narzędzia się zmieniają, tylko instrumenty wykorzystywane ewoluować będą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz