czwartek, 21 września 2023

Crippled Black Phoenix - Ellengæst (2020)

 

Słucham sobie w tym momencie trzeci raz z rzędu Ellengæst po kilkumiesięcznej przerwie i dopada mnie refleksja prosta, która już kiedyś lekko korzenie w mojej głowie zapuszczać zaczęła, że ten krążek to najlepszy album Crippled Black Phoenix jak zdarzyło mi się więcej niż około dwudziestokrotnie przesłuchać, a przewaga jego nad ostatnim, to zdecydowanie bardziej zwarta formuła, bowiem nie jestem fanem albumów o przesadnie dużej zawartości muzyki, a niestety Banefyre takimż właśnie kolosem jest i mnie akurat niełatwo z tym żyć. O Bronze i Greate Escape pisząc też bodajże napomknąłem, iż przesadne rozmiary nie sprzyjają w moim przypadku nawiązaniu z płytą trwałych relacji, a Ellengæst mimo iż niewiele krótszy, to myślę za sprawą ciekawszych, bo mniej szablonowych aranżacji w konfrontacji z wymienionymi zyskuje. Progrock na całego, mroczny (cold wave wpływy robią swoje) i wielowątkowy, a w dodatku urozmaicony licznymi wokalami (zacnymi nazwiskami, bowiem wówczas coś tam się w relacjach wewnątrz zespołu w międzyczasie popsuło i główny głos męski zdezerterował. Formuła która otwiera nowy rozdział w życiu CBP, lecz trudno by było napisać aby nie rozjeżdżając się z rzeczywistością autorytatywnie stwierdzić, iż kompletnie nowe otwarcie z zupełnie odmienną stylistyką przewodnią. Mnie jako raczej z przyczajki obserwatora poczynań ekipy dowodzonej przez Justina Greavesa, Ellengæst jawi się jako coś świeżego lecz oczywiście mocno związanego z rozwijanym od lat sukcesywnie fundamentem, więc nie jako rewolucja, a właśnie ewolucja tym razem już bezdyskusyjnie nakierowana na progrockowe momenty, gdzie można popisać się rozwijanym tematem, jakąś frapującą ale przede wszystkim atmosferyczną solówką, a także przy okazji opowiedzieć dojmująco oddziałującą historię. Takież wrażenie album z 2020 roku na mnie robi, korzystając zarówno stylistycznie z wypracowanego charakteru muzyki Brytyjczyków, jak i inklinacji idealnie w tym układzie do kierunku zamierzonego pasującej. Nie tworząc absolutnie dźwięków w gatunku nowych, formacja Greavesa nie ogranicza się li tylko do ich z instrumentów schematycznego wydobywania, a urozmaicenie w postaci sampli kojarzących się z jednym ze wcześniejszych etapów działalności Anathemy dodaje nabrzmiałej od powagi nucie epickiego rozmachu i zimnogotyckiego mroku oraz dodatkowego waloru ilustracyjnego, bez poczucia że słucha się nieznośnie intelektualnego przekazu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj