środa, 13 września 2023

Arctic Monkeys - Humbug (2009)

 


Na początek sorki - sorki że kiedyś Humbug po macoszemu potraktowałem, ale to wina cała i wielka, a wręcz gigantyczna wina wpierw AM, a dalej też Tranquility Base Hotel & Casino, bo to były tak doskonałe albumy, a już ten drugi to wręcz perfekcyjny i nie wyobrażam już sobie, aby Brytole nagrali kiedykolwiek coś lepszego, choć z pewnością kitu wątpliwego też dokąd istnieć będą nie ma obaw że mi nawciskają. Moja, może bardziej jednak negatywna zasługa, iż dopiero na wysokości krążka z 2013 roku "Małpy" poznałem i z tej wybitnej perspektywy wciąż patrząc na wcześniejsze nagrania, to jednak tak Suck it And See jak i Humbug gdzieś o poziom niżej, szczególnie w kwestii chwytliwości się pozycjonują. Niemniej jednak moje uszy dojrzały aby o Humbug jeno w superlatywach pisać, choć uparty będę że te superlatywy odnośnie albumów z dalszej fazy drugiej dekady XXI wieku, mają to coś co je znacznie dojrzalszymi w odbiorze czyni. Humbug jest znakomity, ale i znakomicie bardziej surowy, jest też jeszcze wciąż albumem budującym konstrukt stylu "małpiego" - innymi słowy etapem poszukiwań i wyrywania się szufladkom przypisującym do nazw poprzedników, dlatego w recenzjach owego można odnaleźć sporo odnośników do innych przedstawicieli tak indie rocka, jak brit popu, bez względu na fakt, iż tylko kompletny dyletant dziennikarski nie wyczułby tutaj zaczynu dla oryginalności. Ja kiedy robiłem pierwsze odsłuchu opisywanego, dokonywałem tego już po kilku latach od premiery, dlategoż śmiem się usprawiedliwiać,  nie wyczułem pisma nosem, bowiem ten nos obwąchać już zdążył wspomniany AM, więc to chyba jasne co czułem i że zamiast cisnąć Humbug do oporu, wolałem powrócić do albumu świeżego, przed wówczas momentem wydanego. Jeśli ktoś teraz ma problem i chciałby się poskrażyć Pani, że ten typ od Dwóch Kos niewiele konkretów o zawartości "recenzjo-reflesksowanego" napisał, a tylko o własnych maksymalnie subiektywnych doświadczeniach w ekstatycznym tonie pierdzieli, to przypominam że nikogo tu na siłę nie przymuszam, a jak ktoś się jednak zdecydował, bo z jakiegoś powodu olać kolejnej moją recenzjo-wyrypy nie wypada, to dziękuję za czas stracony i polecam nie ufać albo tak ślepo wyszukiwarce, albo poczuciu obowiązku - jakby w dziwnych okolicznościach nie był wypracowany. Pod tekstem nie wrzucę też linków do innych opinii w poruszonym mało merytorycznie temacie, bo radźcie sobie sami raz, a dwa ja uważam, iż tylko ja się najlepiej znam na tym o czym piszę, a inni to powinni najsamprzód nauczyć się pisać ciekawie, a później opierać to co z siebie w przypływie weny wyduszą na weryfikowalnych faktach - innymi słowy kroczyć pewnie ścieżką własnego warsztatowego rozwoju ku nie tak profesjonalizacji, jak bardziej ku dystansowi do siebie. On pomaga (przysięgam), kiedy trafi się na mądrzejszych choć niekoniecznie bardziej rozgarniętych, bo można ich wytrącić łatwiej z równowagi, a na stówę strącić z pantałyku hasłem - olej to brachu, to nie jest warte twojej uwagi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj