Nie
mam pewności czy się ta historia w mniej więcej w stu procentach
logiczne skleja, ale jest to przecież coś na kształt awangardowego science fiction, choć intrygująco podciągnięte pod autentyzm oparty na
(uwaga, niewiarygodne!) fatycznych wydarzeniach. Oczywiście
podejrzewam (ba, mam pewność), iż bujna wyobraźnia twórców
puszczona została w samopas - jako jednak nie do końca nie wartej
sprawdzenia u źródeł czy jest w tej historii nutka prawdy, też pracy pod kierownictwem Andrew Legge'a nie uważam, więc... Lukam więc w netu przepastność wpisując
hasło Anioł z Portobello i jedno co widzę to Paulo Coelho -
Czarownica z Portobello, więc... Jednak jeśli wklepie Martha i
Thomasina Hanbury, to już coś więcej wyszukać jest możliwe, ale
to takie pomieszanie z poplątaniem więc... - wciąż nie wiem.
Mniejsza z podbudową związaną z autentyzmem na jakimkolwiek
poziomie - jak ktoś się wkręci i rozpozna szczegóły może mnie
poinformować, a ja pozwolę się z przyjemnością oświecić. W tym
momencie dam wyłącznie do zrozumienia, iż mnie się takie kino
podobało i z uwagą prześledziłem romantyczno-dramatyczne
perypetie z kluczowymi konsekwencjami majstrowania w teraźniejszości
znając poniekąd przyszłość. Między innymi wymazywanie
nieintencjonalne postaci dla wyższego celu, ale i wpływanie na
alternatywny bieg historii II wojny światowej - to ten cel wyższy. Takie etyczne
rozterki w klimacie estetycznie dla mnie bardzo bardzo - przyznaję.
Donoszę też, iż to ciekawe doświadczenie wizualne, sprawna praca
montażysty i reżysera gust wizualny warty poznania, bo forma w
odcieniach czerni i bieli oraz łączenie archiwaliów z aranżowanymi
zdjęciami w podobnej archaicznej formule (kręcenie starym sprzętem) wygląda spójnie i
ciekawie. Nie jest to też sztucznie przedłużane i finalne 80 minut idealnym czasem, aby ta historia się zawiązała, wybrzmiała i
pozostawiła po sobie jakąś refleksję w pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz